Pertkiewicz: Fundusze europejskie

Czy fundusze europejskie to błogosławieństwo czy też raczej przekleństwo dla polskiej gospodarki? Paweł Toboła-Pertkiewicz ukazuje prawdziwe skutki korzystania z unijnych dotacji.

Dzięki funduszom europejskim ma się podnieść poziom życia w Polsce. Czy tak będzie w rzeczywistości?

Od jakiegoś czasu w środkach masowego przekazu trwa akcja przedstawiająca korzyści, jakie ma odnieść polska gospodarka z możliwości sięgnięcia po unijne fundusze pomocowe. Reklamówka telewizyjna przedstawia obraz zupełnej idylli – za unijne pieniądze zbudujemy autostrady, drogi ekspresowe, oczyszczalnie ścieków, odnowimy stare zabytki, zbudujemy muzea, i wiele, wiele innych rzeczy. Polska będzie krajem czystym, pięknym, bezpiecznym z wykształconymi ludźmi i to wszystko dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej. Czy aby na pewno?

Prawie 100 miliardów

Faktem jest, że w unijnym budżecie na lata 2007-2013 zarezerwowane jest dla Polski 92 miliardy euro. Zarezerwowane nie znaczy jednak przyznane i wypłacone, bo otrzymanie tych pieniędzy wiążę się ze spełnieniem niemalże nieskończenie wielu różnego rodzaju wymogów. I co najważniejsze: żadne państwo w historii nie wykorzystało 100 proc. dostępnych na papierze funduszy. Poziom 70 proc. absorpcji funduszy był dotąd najwyższy. O tej mniej przyjemnej stronie funduszy europejskich mało kto mówi i pisze.

Składka i koszty

90 miliardów euro to mnóstwo pieniędzy. Nie jest jednak tak, że Polska otrzymuje je „za darmo”. W latach 2007-2013 Polska wpłaci do budżetu Unii ponad 23 miliardy euro składki członkowskiej, wynoszącej ok. 1 proc. PKB, ale jej ostateczna wysokość może jeszcze wzrosnąć. Im bowiem wyższy wzrost gospodarczy, tym wyższa składka. Ponadto, Polska wpłaca co roku 0,6 miliarda euro do budżetu Europejskiego Banku Inwestycyjnego. To już daje łączną kwotę ponad 27 miliardów euro.
Funduszami europejskimi zajmuje się w Polsce ponad 100 różnych instytucji, ilu dokładnie zatrudnia ludzi – nie wiadomo nawet w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego. Samo MRR, które zarządza funduszami na kwotę 67 miliardów euro zatrudnia ponad 700 pracowników, a jego roczny budżet wynosi 3 miliardy złotych. Niemal 30 miliardami euro przeznaczonymi na realizację wspólnej polityki rolnej kieruje Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa razem z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Struktura ARiMR jest trzypoziomowa – Centrala, 16 Oddziałów Regionalnych w każdym województwie oraz 314 Biur Powiatowych.

Zupełnie niezależnie od powyższych instytucji istnieje 36 regionalnych centrów informacji europejskiej. Podobnych instytucji jest jeszcze kilka. Ile łącznie ta armia urzędników kosztuje podatników, nie wiadomo. Na pewno nie są to koszty małe.

Fundusze a prawa ekonomii

Przekonuje się Polaków, że unijne fundusze pozwolą naszej ojczyźnie nadrobić 50-letni okres socjalizmu i centralnie sterowanej gospodarki, które spowodowały nasze opóźnienie w stosunku do najbardziej rozwiniętych państw Europy Zachodniej. Tymczasem z punktu widzenia zasad ekonomii fundusze nie przynoszą bogactwa, ani szybszego rozwoju. Po pierwsze dlatego, że są to inwestycje odgórnie sterowane. Nie wiadomo, czy gdyby nie dotacje, zdecydowano by się w ogóle na taką inwestycję. Przeznaczanie nawet wielkiej ilości pieniędzy w pewne sektory gospodarki, jak na przykład w przypadku Unii, na rolnictwo, nie służą wcale rozwojowi tej gałęzi. Słowa: „Jeżeli coś działa, opodatkuj. Jeżeli nadal działa, reguluj. Jeśli przestanie działać, dotuj” prezydenta Ronalda Reagana pasują doskonale do tego, co robią unijni decydenci i urzędnicy z europejskim rolnictwem.
Unia płaci rolnikom, aby nie maksymalizowali produkcji, lecz ją wręcz ograniczali. Rolnicy narażeni są na płacenie kar lub cofnięcie dotacji, jeśli ich krowy wyprodukują więcej mleka, niż przyznane limity, co nie tylko jest polityką marnotrawstwa, ale wręcz wbrew naturze. Rolnicy zamiast zajmować się hodowlą i uprawą roli bardziej skupieni są na wypełnianiu setek papierków, które są potrzebne do uzyskania unijnej dotacji. To nie jest zdrowe z punktu widzenia ekonomicznego, podobnie jak z punktu widzenia moralnego czymś nagannym jest masowe niszczenie zbiorów, w czasie gdy mówi się o tylu głodujących narodach na świecie.

Z kolei przedsiębiorcy starający się o fundusze muszą wiedzieć, że Unia po zakończeniu inwestycji dokonuje kontroli i gdy dokumenty będą się nie zgadzać, może wstrzymać lub ograniczyć wypłatę pieniędzy. Trzeba również pamiętać, że wbrew temu, o czym informują rozklejane tablice przy budowach, iż dana inwestycja powstała z funduszy europejskich, to co najmniej w połowie powstała ona z własnych środków, lub kredytów zaciągniętych przez przedsiębiorcę lub gminę. Tablice nie informują o tym np., jakie były koszty sięgnięcia po dotację unijną.

W 2005 roku polscy przedsiębiorcy nie byli w stanie w ponad połowie przypadków nawet poprawnie wypełnić wniosków wstępnych, aby w ogóle móc się ubiegać o dotacje. Ich dokumenty były odrzucane jeszcze w przedbiegach wyścigu. Dziś z wykorzystaniem środków jest już lepiej, ale głównie dzięki temu, że powstało wiele wyspecjalizowanych firm, które przygotowują firmom pełną dokumentację potrzebną do uzyskania dotacji.

Jednakże z punktu widzenia długofalowego rozwoju gospodarczego Polski firmy nie uczą ludzi, jak zarobić pieniądze, ale jak je dostać, uczą jak skutecznie pisać wnioski o swego rodzaju jałmużnę. Wstyd pisać, ale coraz większa rzesza przedsiębiorców nie myśli już jak rozwijać firmę, jak pomnażać kapitał, tylko jak skutecznie wypełnić formularze i uzyskać na kilka lat spokój dzięki dotacjom z Unii. Młodzi ludzie, którzy według badań coraz częściej myślą o założeniu własnej firmy, argumentują to m.in. tym, że mają szansę na pozyskanie funduszy. Już nie pomysł na biznes, już nie chęć zarobienia pieniędzy, czy służba ludziom są przyczynami zakładania firm; teraz liczy się chęć uzyskania współfinansowania własnych pomysłów, niekoniecznie zawsze uzasadnionych ekonomicznie, z pieniędzy podatników.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na jeden niezwykle ważny czynnik, jaki towarzyszy bitwie o uzyskanie funduszy – tzw. opportunity cost, czyli koszt straconych możliwości. Przygotowanie wniosków o fundusze to mnóstwo czasu, pieniędzy, energii i stresu. Ten sam czas mógłby być o wiele efektywniej wykorzystany na rozwój firmy. Nikt nie jest w stanie wyliczyć, ile kosztuje naszą gospodarkę przygotowanie tych wniosków.

Pokusa grzechu

Fundusze sprzyjają również niestety oszustwom. Tylko w 2007 roku prokuratura wszczęła ponad 100 spraw dotyczących prób wyłudzenia dotacji. Jak przyznaje sama policja, to zapewne mniej niż połowa wszystkich przypadków, bo skala zjawiska jest rosnąca. Firmy najczęściej fałszują faktury, zawyżają lub zaniżają rzeczywiste koszty inwestycji, tak aby wyniosły tyle, ile powinny według dokumentacji. Zdarza się nawet, że cały projekt jest fikcyjny. Wszystko po to, aby wyłudzić pieniądze. Gdyby nie pokusa jaką dają fundusze, nie byłoby po co i kogo oszukiwać…
Przyjmując za prawdziwe dane, że Polska nie będzie płatnikiem netto, czyli otrzyma więcej pieniędzy z Unii niż do niej wpłaci, trzeba się zastanowić, kto za nasze dobrodziejstwa zapłaci? Pieniądze nie biorą się przecież z ich dowolnego drukowania, lecz są odebrane podatnikom w innych krajach. Tak więc nasze muzea czy autostrady zbudowane zostaną z pieniędzy podatników szwedzkich, irlandzkich czy duńskich. Czy uczciwe jest, aby odbierać innym narodom ich owoce pracy, aby budować autostrady w innym państwie? Czy chcielibyśmy, aby z naszych pieniędzy budowano oczyszczalnie ścieków na Malcie albo na Łotwie?

Wolnorynkowcy a dotacje

Unijne dotacje, jak każda pomoc państwowa to również pokusa dla wolnorynkowców. Stary jak socjalizm argument, że jak nie weźmiemy my tych pieniędzy, to wezmą lewacy albo komuniści, jest propagandowo dobry i chwytliwy, ale po głębszym zastanowieniu należy dojść do konstatacji, że jest to zły argument. Skoro walczymy z interwencjonizmem państwa a stajemy się beneficjentem różnych programów to stajemy się klasycznym przykładem moralności Kalego. Jeśli lewacy dostają dotacje podnosimy larum. Ale gdy dostają wolnorynkowcy to jest wszystko ok. I co jest swego rodzaju kuriozum, za państwowe pieniądze walczymy z państwem…
Jeśli walczymy o jakieś wartości lub idee to wypada trzymać się zasad. Zasadą jest to, że jeśli krytykujemy państwo za to, że grabi obywateli z ich własności i uczciwie wypracowanych dochodów to uczestnictwo w tego typu programach to niestety nic innego jak paserstwo, czyli współudział w grabieży.

Licz na siebie

Patrząc na koszty jakie musimy ponieść w związku ze zdobyciem funduszy europejskich, wydaje się, że rzeczywistość odbiega od tej, jaką widzimy na ekranach telewizyjnej reklamówki. Nikt nie mówi o tym, ile wpłacamy do unijnego budżetu, nikt nie mówi bo i chyba nie wie, albo nie chce się tą wiedzą podzielić, ile kosztuje podatników cały system pozyskiwania funduszy i jego obsługa. Nie do obliczenia jest w zasadzie koszt ponoszony przez przedsiębiorców i całą gospodarkę. Nikt nie ma też pewności, że alokacja kapitału, w jaki są kierowane pieniądze z Unii są ekonomicznie uzasadnione, czy nie. Wielu przedsiębiorców mówi, że gdyby mieli zainwestować w dane przedsięwzięcie jedynie własne środki, to nie zdecydowaliby się na ten krok. Ale ponieważ Unia promuje tego rodzaju inwestycje i pokrywa ich część, to przedsiębiorca zaczyna wierzyć bardziej urzędnikom, niż własnej intuicji i rozeznaniu rynku.
A czy kasta urzędników unijnych, którzy dzięki temu, że znajdując zatrudnienie w strukturach unijnych mają zapewnioną spokojną własną przyszłość i w ciągu kolejnych lat perspektywę awansu, mają w ogóle pojęcie o tym, jak prowadzić biznes, czym on jest i co jest kwintesencją działalności gospodarczej?

Najbogatsze państwa świata, jak Stany Zjednoczone czy Hongkong, nie otrzymały nigdy żadnych funduszy europejskich, ani podobnej pomocy. Mimo to są bogate. Dlaczego? Dlatego, że dobrobyt nie pochodzi z dotacji, funduszy czy pomocy zagranicznej, lecz z ciężkiej pracy mieszkańców danego państwa. Największą formą pomocy był system kapitalistyczny, który dał im szansę na budowę wielkich firm, wielkich wynalazków i bogactwa. Im mniej państwo zabiera obywatelom ich dochodów, tym rozwój szybszy, a dobrobyt narodu większy.

Powyższy tekst był pierwotnie opublikowany na Stronie Prokapitalistycznej. Data dodania na starej stronie PAFERE: 2009-02-01 00:00:41

Poprzedni artykułPertkiewicz: Niewykorzystany potencjał gospodarczy Bałkanów
Następny artykułPertkiewicz: Z ekonomią pod prąd
Paweł Toboła-Pertkiewicz - libertarianin, były prezes PAFERE, autor wielu artykułów, przedsiębiorca oraza właścicel księgarni Multibook.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj