Pojęcia, których jeszcze nie wymyślono

Procesy społeczne podlegają prawom podobnym do praw fizyki, które ja, na swój własny użytek, nazwałem Fizyką Życia. Nieodłącznym elementem wolnego rynku jest mechanizm konkurencji, która wymusza innowacyjność. Przedsiębiorca musi ciągle kombinować jak można zrobić coś lepiej lub taniej, bo to sprawia, że można więcej sprzedać i tym samym więcej zarobić

Foto. pixabay.com
PAFERE WIDEO

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni wiosenny – szary, wietrzny marcowy poranek. Czytam książkę „Przeżyć” o Północnej Korei. Koreańczycy z Północy i Południa mają to samo pochodzenie etniczne i mówimy tym samym językiem – z tym tylko, że na Północy nie ma słów na takie rzeczy jak „centrum handlowe”, „wolność”, a nawet „miłość” – pisze autorka Yeonmi Park, uciekinierka z socjalistycznego raju. Faktycznie jedne kraje pędzą, inne zostają w tyle. Ci co się rozwijają wymyślają i odkrywają nowe rzeczy i zjawiska. I… nadają im nazwy.

Przypomniała mi się pewna Australijka, która pracowała w Centrum Artystycznym Aborygenów w Alice Springs. Mówiła, że miejscowi mają jedno słowo na określenie „leżę sobie na boku i jest mi dobrze, bo napiłem się wody”. Zaledwie jednym słowem określają oni obszerne, a jednocześnie zawężone wyłącznie do sytuacji po wypiciu wody, przyjemne odczucie. Eskimosi z kolei mają ponoć ponad 50 określeń na to co my nazywamy po prostu śniegiem. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie znali chleba i w związku z tym nie znali jego nazwy. To jedno słowo, ta nazwa określająca pojęcie w logice matematycznej nazywa się definiendum. Z kolei definiens to człon definiujący, wyrażenie, za pomocą którego definicja informuje o znaczeniu wyrazu definiowanego. Definiendum, spójnik i definiens to trzy składniki każdej definicji. W 1410 roku Polacy nie mieli prawa znać ani czym jest (definiens), ani jak się nazywa (definiendum) ziemniak, który został przywieziony do Europy dopiero w XVI wieku.

No właśnie, czy zastanawiali się państwo nad tym, że pewne pojęcia jeszcze nie istnieją i że nie mamy nawet pojęcia, że zaistnieją, a one pojawią się już za klika dni lub miesięcy i wejdą na trwałe do powszechnego użytku?

W 1965 roku, gdy miałem 6 lat nie mieliśmy telewizora. Na naszym osiedlu mieszkało około 150 rodzin. Zaledwie kilka z nich miało pierwszy polski telewizor „Wisła”. Pamiętam jak dzieciaki, od zupełnie małych do prawie przedmaturalnych, dyskutowały kto następny z nas kupi sobie telewizor. Gdy zapytały mnie, odpowiedziałem, że my kupimy dopiero wtedy, gdy będą kolorowe. Cała piaskownica wybuchnęła śmiechem. „Co za absurd! Nigdy nie będzie kolorowych telewizorów” – wszyscy wrzeszczeli. Przez kilka kolejnych tygodni musiałem się ukrywać, bo prawie każdy wytykał mnie palcami i szydził. Nie dość, że biedak, bo go nie stać na telewizor to jeszcze takie głupoty wygaduje.

Ciekawe, o ile dłużej bym się musiał ukrywać, gdybym im wtedy powiedział, że telewizor kupię, gdy nie tylko będzie kolorowy, ale będzie tak mały, że będę mógł go schować do kieszeni, i gdy będę chciał to dwoma „kliknięciami” (pojęcie wtedy nieznane) telewizor przełączę na telefon, dwoma innym na „nawigację satelitarną” (kolejne natenczas nieznane pojęcie), a jak kliknę co innego to dowiem się, czy „alarm w moim domu” jest „uzbrojony” czy nie, i że ten telewizor będzie również aparatem fotograficznym, kamerą filmową, gazetą, książką, a i że będę mógł sobie z nim pograć w szachy i brydża. Chyba by mnie już do końca życia przezywali kretynem. Używanie tego definiensa było wówczas bardzo popularne na naszym podwórku, szczególnie gdy komuś chciało się dokuczyć. Każdy kto po ponad pół wieku przeczyta tę historię wie, że dzieciaki nie miały racji – te wszystkie cuda techniki są obecnie w powszechnym użyciu. Każdy z nas rozumie i te nazwy i pojęcia, które się pod nimi kryją. Wiemy, bowiem to wszystko się już wydarzyło. Na marginesie, Anglosasi „zrozumienie i mądrość po fakcie” nazywają hindsight. My takiego definiendum nie mamy.

Wraz z rozwojem technicznym i cywilizacyjnym nieuchronnie pojawiają się nowe pojęcia. Naszym biegającym po lesie przodkom wystarczało ich kilkaset, dziś ich liczbę szacuje się w setkach tysięcy.

Po tym krótkim wprowadzeniu chciałbym się podzielić refleksją na temat pewnego zjawiska, które nie dość, że nie nazwane to ma małą szansę, by kiedykolwiek znalazło się w słowniku. Pojawia się ono bowiem sporadycznie i tylko niewiele osób może je zaobserwować.

Lata 1989-1990 to początek polskiej transformacji ustrojowej. Polacy wprowadzają zmiany ukierunkowane na budowę wolnego rynku, tworzenie społeczeństwa obywatelskiego oraz demokratyzację. Płace na państwowych etatach są skromne, dlatego bardzo wiele osób chce robić biznes. I prawie każdemu wydaje się, że biznes robi się łatwo i że wkrótce stanie się bogaty. Nastąpiła eksplozja przedsiębiorczości. Wydawało się, że wkrótce wszyscy będą bogaci i szczęśliwi.

Jednak procesy społeczne podlegają prawom podobnym do praw fizyki, które ja, na swój własny użytek, nazwałem Fizyką Życia. Nieodłącznym elementem wolnego rynku jest mechanizm konkurencji, która wymusza innowacyjność. Przedsiębiorca musi ciągle kombinować jak można zrobić coś lepiej lub taniej, bo to sprawia, że można więcej sprzedać i tym samym więcej zarobić. Oczywiście jednym się to udaje innym nie. Kolejnymi elementami są: konsolidacja i specjalizacja. Tych elementów jest o wiele więcej, lecz, choć to temat bardzo ciekawy, nie o tym chcę pisać.

Chcę pisać o tym powszechnym entuzjazmie i powszechnym przekonaniu prawie każdego, że mu się uda. Każdy był pewien, że biznes zrobi, że wie, jak go zrobić, że wie o tym prawie absolutnie wszystko. Jednak polska namiastka wolnego rynku, który z roku na rok stawał się coraz mniej wolny wypromowała tylko nielicznych, tych którzy naprawdę wiedzieli jak biznes się robi, którzy szybko i we właściwy sposób reagowali na zmiany w mechanizmach rynkowych i którzy mieli też trochę szczęścia.

To mało znane zjawisko, które chcę opisać polega na tym wewnętrznym, bardzo silnym przekonaniu, że wiem, jak zrobić biznes, że wiem, jak naprawić mój kraj. Jakbym tylko został dyrektorem, jakbym tylko został burmistrzem to od razu bym rozwiązał wszystkie problemy, od razu byśmy byli oazą szczęśliwości, krajem mlekiem i miodem płynącym. Gdybym tylko to ja…, bo tylko ja wiem co trzeba zrobić by było dobrze…

Na początku ostatniej dekady XX wieku, wielu tak myślało w odniesieniu do biznesu, dziś wielu tak myśli w odniesieniu do naprawienia systemu politycznego naszej ojczyzny. Jeśli chodzi o tych przekonanych o swojej biznesowej doskonałości, to w rzeczywistości tylko niewielu z nich osiągnęło swój wymarzony sukces. Zresztą, ci co go osiągnęli przyczynili się do usprawnienia naszej gospodarki, a ci którym się to nie udało, zaczęli u tych pierwszych pracować i w gruncie rzeczy i jedni i drudzy pozytywnie wpłynęli na rozwój społeczny. Tym zbawiennym dla społeczeństwa mechanizmem, który uczył i prostował mylne wyobrażenia o sobie i swoich możliwościach było sprzężenie zwrotne pochodzące z wolnego rynku. Dokładnie to co Adam Smith nazwał „Niewidzialną ręką rynku”: my nie kupimy twojego produktu, nie kupimy twojej usługi, bo kto inny ma je lepsze lub tańsze. Ten mechanizm działał natychmiast i każdy kto kiedykolwiek biznes prowadził o tym wie. W cybernetyce i teorii systemów sprzężenie tego typu nazywa się „ujemnym”, co na ludzki język przekłada się jako mechanizm tłumiący. Niepożądane bowiem zjawiska są w sposób systemowy tłumione lub wręcz eliminowane.

O wiele gorzej wygląda natomiast przypadek, tych przekonanych o swoich nieziemskich możliwościach w kwestiach rządzenia. Tu nie ma wolnego rynku, tu nie ma ujemnego sprzężenia zwrotnego. Tu mechanizmy są zupełnie inne. Ci to dopiero mogą nabroić! I broją.

Nasi politycy broją tak bezczelnie, że wielu z nas to widzi, pomimo, że media głównego ścieku wyłażą ze skóry, by nikt o tym nie wiedział. Widzimy i się z tym nie zgadzamy. Oczywiście, jak rządzący bardzo przesadzą z brojeniem to mechanizm wyborów ich od rządzenia odstawi. Kto chciałby zgłębić te kwestie odsyłam do książek „Jak uratować demokrację przed demokratycznie wybranymi politykami” i „Zgodnie z prawem przeciwko obywatelom. Dramat polskiej samorządności”. Z nich bowiem jasno wynika, że w demokracji przedstawicielskiej mamy do czynienia z dodatnim sprzężeniem zwrotnym promującym patologiczne zarządzanie.

A żeby dowiedzieć się czym złe rządzenie się kończy odsyłam do książki Yeonmi Park „Przeżyć. Droga dziewczyny z Korei Północnej do wolności”. Tam nie tylko ludzie są wiecznie głodni, tam ludzie nie tylko nie znają takich pojęć jak „wolność” i „centrum handlowe”, tam ludzie nawet nie wiedzą, że są niewolnikami.

Jan Kubań

Poprzedni artykułUzależnienie od rządu szkodzi – o. Jacek Gniadek nie tylko o Kościele
Następny artykułBezwarunkowo stać na straży fundamentów kapitalizmu
Prezes Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego. Instruktor alpinizmu, podróżnik, działacz na rzecz wolności i rozwoju ekonomicznego w duchu wolnorynkowym, a także gorący zwolennik i orędownik demokracji bezpośredniej w stylu szwajcarskim. Autor książki „Fizyka życia”. Z zamiłowania nauczyciel, który chętnie poświęca czas zwłaszcza ludziom młodym, którzy wchodzą na wyboistą drogę prowadzenia własnego biznesu i inwestowania w rozwój osobisty.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj