Michalkiewicz: Wady państwa opiekuńczego

W gospodarce rynkowej podział dochodu narodowego dokonuje się dobrowolnie, tzn. w drodze kontraktów, poprzez rynek. W gospodarce nierynkowej, a taki jest właśnie efekt interwencjonizmu państwowego, podział dochodu narodowego dokonuje się pod przymusem poprzez budżet państwa. To jest najistotniejsza różnica między modelem socjalistycznym i rynkowym

PAFERE WIDEO

Krajowi przedsiębiorcy mogą wprawdzie zbyć swoje droższe towary i usługi, ale krajowa konsumpcja dóbr i usług stale się obniża ze względu na rosnące ceny, których nie mogą dogonić wolniej rosnące wynagrodzenia. Warto zwrócić uwagę, że ograniczenia w handlu międzynarodowym spowodowane barierami celnymi uderzają w pierwszej kolejności w konsumentów, pogarszając ich sytuację ekonomiczną poprzez obniżenie zdolności konsumpcyjnych. Z uwagi na efekt Laffera, trudności krajowych przedsiębiorców, trwałe i rosnące bezrobocie oraz zmniejszenie konsumpcji spowodowane wprowadzeniem ograniczeń w międzynarodowej wymianie handlowej, państwo opiekuńcze ma trudności z zebraniem dochodów na poziomie odpowiadającym rosnącym wydatkom. Jedynym wyjściem z sytuacji wydaje się finansowanie bieżących wydatków poprzez zaciąganie długów. Państwo opiekuńcze finansuje deficyt budżetowy poprzez sprzedaż obligacji. Bez względu na to, czy obligacje są długo, czy krótkoterminowe, finansowanie deficytu budżetowego poprzez zwiększanie rozmiarów długu publicznego (aktualnie w Polsce – 400 mld zł) oznacza życie na koszt przyszłych pokoleń, tzn. ludzi, którzy jeszcze się nie urodzili, a w każdym razie – jeszcze nie głosują. Ponadto utrwalenie praktyki finansowania rosnących wydatków państwa zwiększaniem długu publicznego powoduje uzależnienie władz politycznych od finansistów, od których dobrej woli zależy zakup emitowanych przez państwo obligacji. Wskutek tego obsługa długu publicznego staje się dla państwa, czyli dla jego gospodarki coraz trudniejsza, ograniczając możliwości już nie tyle rozwoju, co przetrwania.

Zapewnianie ludziom minimalnego poziomu dochodów w stosunkowo niewielkim stopniu odbywa się poprzez system zasiłków socjalnych. Głównym strumieniem są ubezpieczenia społeczne. Cechą tych ubezpieczeń jest z jednej strony powszechność, a z drugiej – przymus. Samo ubezpieczenie społeczne przypomina zakład; ubezpieczalnia stawia na to, że ubezpieczony będzie żył krótko, a ubezpieczony ma nadzieję na życie jak najdłuższe. Ponieważ ubezpieczalnia należy do państwa, można bez obawy pomyłki powiedzieć, że w interesie państwa leży, by ubezpieczeni żyli krótko, zwłaszcza po osiągnięciu wieku uprawniającego do świadczeń z ubezpieczenia społecznego. Zapewne również z tego powodu regulacje dotyczące ubezpieczeń społecznych charakteryzują się znaczną tzw. płynnością. Gdyby ubezpieczenie emerytalne zawierane było w drodze umowy, wyglądałaby ona mniej więcej tak, że obowiązki ubezpieczonego określone byłyby w niej w sposób kategoryczny i jasny: od momentu podjęcia zatrudnienia lub rozpoczęcia zarobkowania na własny rachunek, ubezpieczony musi odprowadzać połowę swego miesięcznego dochodu jako „składkę” ubezpieczeniową. Obowiązki ubezpieczalni określone są już znacznie mniej precyzyjnie; kiedyś coś ubezpieczonemu wypłaci. Dlatego „kiedyś” i „coś”, że władza ustawodawcza może w każdej chwili zmienić istniejące warunki ubezpieczenia. Jeśli np. w przyszłym roku dług publiczny w Polsce przekroczyłby 60 proc. PKB, co może nastąpić wskutek uchwalenia przez Sejm kolejnego budżetu z deficytem, to w roku następnym budżet musiałby być zrównoważony, co oznacza konieczność zmniejszenia go o ok. 60 mld zł. Takie cięcia musiałyby doprowadzić do ograniczenia wysokości świadczeń z ubezpieczenia społecznego.

Warto wspomnieć też o możliwości likwidacji państwa, które takie zobowiązania zaciąga, bo przecież historia Europy dostarcza wielu przykładów. Jeśli mieszkający, dajmy na to, w Krakowie dawny poddany cesarza Franciszka Józefa żył dostatecznie długo, to pierwsze składki opłacał w Cesarstwie Austro-Węgierskim. Po likwidacji tego państwa jego zobowiązania w odpowiednim zakresie przejęła Rzeczpospolita Polska, która oczywiście także pobierała składki. Od października 1939 roku zobowiązania z tego tytułu przejęło Generalne Gubernatorstwo, które, ma się rozumieć, też pobierało składki ubezpieczeniowe, a po klęsce III Rzeszy – Polska Rzeczpospolita Ludowa, która w końcu rozpoczęła wypłacanie naszemu ubezpieczonemu emerytury, oczywiście w wysokości całkiem innej od tej, którą obiecywało mu Cesarstwo Austro-Węgierskie. Ponieważ nikt przytomny i zdrowy na umyśle nigdy nie podpisałby tak niesymetrycznej umowy, państwa wprowadziły przymus ubezpieczeń społecznych.

Ubezpieczenia społeczne oparte są na przeświadczeniu, że życie w starości jest ważniejsze od życia w młodości. W imię tego przesądu państwo konfiskuje ubezpieczonemu obywatelowi w Polsce około połowy miesięcznego dochodu przez co najmniej 30 lat. Pozbawia go w ten sposób możliwości dysponowania częścią jego własności, co jest oczywistym ograniczeniem wolności, wcale nie koniecznym dla utrzymania bezpieczeństwa publicznego. Składka ubezpieczeniowa, będąca swego rodzaju podatkiem nałożonym na wynagrodzenia, wydatnie powiększa koszty pracy, a więc dodatkowo wpływa na podniesienie kosztów produkcji materialnej i usług. O ekonomicznych skutkach tego zjawiska już wspomniałem. Niezależnie od tego, powszechne i przymusowe ubezpieczenia powodują bardzo poważne konsekwencje społeczne, o których niżej. Już sam ten opis powinien, mam nadzieję, wystarczyć do spostrzeżenia, że pomysł państwa opiekuńczego jest, delikatnie mówiąc, niezbyt fortunny pod względem ekonomicznym, ponieważ sprowadza się w efekcie do administrowania rosnącym niedostatkiem.

Żeby jednak przekonać się o tym, wcale nie trzeba przeprowadzać tego eksperymentu na żywym ciele. Wystarczy zwrócić uwagę na pewien charakterystyczny szczegół związany z obciążeniami fiskalnymi w Polsce. Według ostatnich danych, podatnicy płacący podatek dochodowy w I grupie podatkowej, stanowią ok. 95 proc. ogółu płatników podatku dochodowego od osób fizycznych. Przeprowadzone w roku 1995 przez Centrum im. Adama Smitha badania wskazują, że większość wpływów z podatku VAT (który obok akcyzy jest największym dostarczycielem wpływów do budżetu) również pochodzi od podatników, którzy w podatku dochodowym zaliczeni są do I grupy. Można określić to w przybliżeniu na podstawie struktury konsumpcji. W sytuacji, gdy źródłem dobrodziejstw państwa opiekuńczego jest budżet tego państwa oznacza to, że potencjalni podopieczni nie tylko muszą sami sobie sfinansować wszystkie dobrodziejstwa, którymi państwo opiekuńcze ich obdarza, ale także sfinansować armię swoich dobroczyńców.

W ten sposób dochodzimy do drugiego kompleksu wad państwa opiekuńczego w sferze społeczno-politycznej. Wspomniałem już wyżej o uzależnieniu, jakie obecność długu publicznego wymusza na władzach państwowych wobec finansistów. Jednak zasadniczym problemem państwa opiekuńczego jest rosnąca rola państwowego aparatu biurokratycznego, który stopniowo podporządkowuje wszystko własnemu interesowi grupowemu. Sprawowanie opieki nad obywatelami wymaga bowiem wyspecjalizowanego aparatu zawodowych opiekunów. Im więcej państwo ma podopiecznych, tym więcej opiekunów musi stawić czoła tym zwiększonym zadaniom. Najlepszą ilustracją tego procesu jest przypadek opisany w książce Jakuba Goldsmitha „Pułapka”. Autor przedstawia tam rezultaty badań prof. Waltera Williamsa nad serią programów socjalnych „Wielkie społeczeństwo”, zainicjowanych w 1965 roku przez prezydenta USA Lyndona Johnsona. Badania przeprowadzone w 30 lat po uruchomieniu tych programów pozwoliły ujawnić, że zaledwie 28 proc. środków wyasygnowanych przez państwo trafiło do adresatów, tzn. do ubogich, według przyjętych tam kryteriów. 72 proc. tych środków zostało przechwycone przez aparaty biurokratyczne, które tymi programami administrowały i cały czas się rozrastały.

Prof. Williams podał również w formie opisowej, jakie środki zostały przez 30 lat w ten sposób wydatkowane. Okazało się, że za pieniądze przekazane na sfinansowanie tych programów można by kupić majątek trwały 500 największych przedsiębiorstw amerykańskich i CAŁĄ ZIEMIĘ UPRAWNĄ W STANACH ZJEDNOCZONYCH! Oznacza to, że z gospodarki amerykańskiej zostały w ciągu 30 lat wyssane tak ogromne pieniądze po to, by 72 proc. tych środków przekazać aparatom biurokratycznym, które w innej sytuacji nie tylko byłyby zupełnie niepotrzebne, ale w ogóle by nie powstały!

Tymczasem w państwie opiekuńczym aparat biurokratyczny coraz bardziej rozrasta się, czemu wcale nie towarzyszy poprawa sytuacji potencjalnych podopiecznych. Badania prof. Williamsa wyjaśniają, dlaczego tak się dzieje, a jeśli na domiar złego, lokalna biurokracja jest gorsza od amerykańskiej, to część przejadana przez nią też może być większa niż 72 proc. Tych kosztów można by uniknąć, gdyby zasad państwa opiekuńczego w ogóle nie wprowadzano, ale stanowią one tylko ekonomiczną część szerszego problemu. Jest nim bowiem rosnąca rola polityczna rozrastającej się biurokracji. Z uwagi na swoją pozycję w państwie, uczestniczy ona w tworzeniu prawa, w części stanowiąc tzw. merytokrację, czyli fachowy aparat, który opanował umiejętności administrowania. Ten aparat przygotowuje projekty ustaw przede wszystkim pod kątem własnych grupowych interesów, którym podporządkowuje interesy gospodarki i państwa. Wspomniany wyżej interwencjonizm państwowy oznacza w tej sytuacji, że podstawowe, a często i całkiem szczegółowe decyzje w dziedzinie ekonomicznej odjęte są podmiotom gospodarczym, a przekazane urzędnikom, którzy w biznesie z pewnością nie są specjalistami. Wystarczającym tego dowodem jest fakt, że sami nie prowadzą działalności gospodarczej, tylko utrzymują się z pensji. Krótko mówiąc, następuje przepływ kompetencji od mądrzejszego do głupszego. Nadrzędna rola biurokracji sprawia, że demokracja polityczna nabiera coraz bardziej fasadowego charakteru, a procedury demokratyczne kamuflują jedynie rzeczywistą władzę biurokracji, którą dzieli ona z finansistami, eksploatując do spółki ludność państwa opiekuńczego.

CZYTAJ DALEJ

1
2
3
4
Poprzedni artykułSławomir Mentzen: Polski system podatkowy stoi na głowie
Następny artykułZasada subsydiarności
Stanisław Andrzej Michalkiewicz – polski prawnik, nauczyciel akademicki, eseista, publicysta, polityk oraz autor książek o tematyce społeczno-politycznej. Działacz w opozycji PRL, współzałożyciel Unii Polityki Realnej i Członek Rady PAFERE.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj