PAFERE WIDEO

Politycy w Polsce kolejny raz udowodnili, że mają w głębokim poważaniu opinie obywateli. Jesteśmy im potrzebni jedynie raz na cztery lata – przy urnach wyborczych. Wystarczy wspomnieć odrzucony niedawno przez Senat projekt prezydencki dotyczący referendum konstytucyjnego. Pozornie skłóceni ze sobą przedstawiciele PiS i PO zgodnie stwierdzili, że głosu Polakom nie oddadzą.

Zdumiewa, że biernie się temu przyglądamy i walkowerem oddajemy zwycięstwo partyjnej sitwie, która w myśl zasady «dziel i rządź» skutecznie zabezpieczyła się na lata. Przecież chodzi o nasze wspólne państwo!!! Czy jesteśmy skazani na tkwienie w tym marazmie? Do głębszych przemyśleń na ten temat sprowokowała mnie książka prof. Mirosława Matyi pt. „Szwajcarska demokracja szansą dla Polski?”.

Zacznę dość przewrotnie. Zawsze miałam sceptyczny stosunek do demokracji. Nie dlatego, że nie wierzyłam w ludzi (niech się wszystkim wiedzie jak najlepiej), ale wątpiłam w zaangażowanie się obywateli i powszechne rozeznanie w bieżącej polityce. Zobrazuję to na przykładzie z czasów licealnych…

Lekcje z wiedzy o społeczeństwie prowadził dyrektor ogólniaka, który skończył studia w ZSRR i był sympatykiem (a chyba nawet i członkiem) Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Przekorna natura nastolatki prowokowała mnie, by postrzegać dyrektora jako „starego komucha”. Nie zmienia to faktu, że dyrektor darzył mnie jakąś sympatią, co potwierdzały wstawiane do dziennika piątki (w moim przypadku to rzadkość) – głównie za aktywność, w tym przekomarzanie się z jego poglądami i podważanie wszystkich możliwych lewicowych tez.

Mniej więcej wyglądało to tak. Kiedy „komuch” wypowiadał nielubiane „wyciągamy karteczki” oczekiwał od uczniów (klasy maturalnej), że skomentują najważniejsze wydarzenia (polityczne) minionego tygodnia. Któregoś dnia było świeżo po referendum na temat prywatyzacji (czasy rządów AWS). Nie trudno się domyśleć, że dla wielbicielki myśli Chestertona i dystrybucjonizmu, prawo do własności jest świętością. Obsmarowałam więc wszystkie argumenty polityków SLD, którzy woleli pozostawić majątek w rękach państwa.

Ku mojemu zdziwieniu dyrektor pochwalił moją pracę i wstawił piątkę, choć zaznaczył, że z niczym się ze mną nie zgadza. Belfer wyjaśnił, że docenił fakt, iż miałam cokolwiek do powiedzenia na omawiany temat i konkretnymi argumentami broniłam swojego zdania. Zgarnęłam taką pochwałę jako jedyna, ponieważ pozostali uczniowie (klasy maturalnej) sprawę referendum mieli… w głębokim poważaniu (sic!). No prawie wszyscy. Jeden z kolegów (późniejszy student politologii) po lekcji do mnie zagadał: „Zgadzam się z twoimi poglądami, ale wolałem się nie wychylać, by nie podpaść dyrektorowi. Sama wiesz jak jest, przecież wkrótce mamy maturę” – tłumaczył. Tymczasem dyrektorowi nie przyszło do głowy, by mścić się na mnie za moje poglądy, a wręcz przeciwnie – docenił, że mam własne zdanie i bronię swoich racji.

Można powiedzieć, że na swój sposób mieliśmy w klasie sprawdzian z demokracji, ale pozostali uczniowie nie chcieli nawet podejść do egzaminu. Podobne historie „z życia wzięte” utwierdzały mnie w przekonaniu, że demokracja jest do kitu. Dodam, że moja klasa była w pewnym sensie lokalną elitą (jedyne liceum w miasteczku), a co dopiero przysłowiowy „menel spod budki z piwem” (których w miasteczku pod dostatkiem). Jak oni wszyscy mają decydować o moim państwie, skoro mają to gdzieś? – pytałam w duchu. Z demokracją byłam więc na bakier już od najmłodszych lat.

Ale zaraz, zaraz… Przecież kocham wolność, w tym wolność wypowiedzi. A czym, jeśli nie wolnością wypowiedzi jest wrzucenie kartki do urny wyborczej? Do tego dochodzi nieskrywany sentyment do starożytnych Aten, gdzie demokracja święciła swoje triumfy. A jednak pogardliwego stosunku do tego systemu ciężko się było wyzbyć.

Ten stan zmienia poniekąd odkrywanie demokracji w wersji szwajcarskiej. Szwajcarzy sprawili, że zaczęłam przychylnie patrzeć na ich – unikatowy w skali światowej – system demokracji bezpośredniej. Na zachętę przypomnę, że po 1848 roku, kiedy wprowadzono w życie szwajcarską konstytucję i obowiązujący do dziś ustrój, Szwajcaria przekształciła się z zacofanego i biednego narodu w społeczeństwo cieszące się niespotykanym w świecie dobrobytem i stabilnością polityczną.

Demokracja bezpośrednia nie jest idealna, ma swoje wady, ale też niewątpliwy urok i – co najważniejsze – z dużym powodzeniem sprawdza się w praktyce. Bardzo dobrze opisał to mieszkający od wielu lat w Szwajcarii prof. Mirosław Matyja w książce pt. „Szwajcarska demokracja szansą dla Polski?”. Z publikacji nasuwa się pewien interesujący wniosek: Szwajcarzy borykający się w przeszłości z licznymi problemami wyciągnęli wnioski z historii i trudne doświadczenia przekuli w imponujący sukces.

Zanim pomyślą Państwo, że odwołuję się do jakiejś utopii (no bo przecież u kłócących się Polaków to nie przejdzie) warto zwrócić uwagę na bardzo istotny fakt – Szwajcarzy przez wieki byli jeszcze bardziej podzieli od nas! Co więcej, przez stulecia był to kraj bardzo biedny, a do tego otoczony równie kłopotliwymi sąsiadami.

Jak to możliwe, że niejednolici etnicznie mieszkańcy alpejskiej krainy w końcu się dogadali i uczynili swoje państwo jednym z najlepiej rozwiniętych na świecie? Okazuje się, że recepta jest bardzo prosta: przede wszystkim wystarczy chcieć!

Jak zauważył autor: „(…) Szwajcaria jest narodem opartym na woli politycznej, inaczej bowiem nie mogłoby powstać państwo złożone z różnych mniejszości etnicznych, językowych i religijnych. Od początku państwowości szwajcarskiej ogromne znaczenie miała wola jego współtwórców i zasada wypracowywania kompromisu. Gminy i kantony były nie tylko zróżnicowane, lecz także skłócone. To właśnie wola i kompromis oraz związana z tym akceptacja poglądów przeciwników politycznych leżą u podstaw systemu demokracji bezpośredniej.”

Oczywiście na sukces Szwajcarii – cieszącej się dziś bogactwem, wolnością i bezpieczeństwem – składa się wiele innych (czasem pozornie paradoksalnych) czynników. Dla przykładu, prof. Matyja zauważył, że na rozwój szwajcarskiej państwowości pozytywnie wpłynęła okupacja francuska na przełomie XVIII i XIX wieku. Autor dodaje, że „mamy wiele przykładów w historii Europy i świata, które wskazują na pozytywny efekt rozwoju instytucji państwowych i konsolidacji społeczeństwa w okresie podboju, najazdu czy okupacji.”

Nie bez znaczenia są też cechy charakteru Szwajcarów, takie jak odpowiedzialność za siebie i swoje otoczenie oraz pracowitość. I wreszcie, w rozwoju społeczno-politycznym państwa wielką rolę odgrywa edukacja. Matyja wyjaśnia, że „w Szwajcarii jest ona określana, nie bez przyczyny, bogactwem narodowym. System oświatowy skonstruowany jest pragmatycznie i opiera się na dwóch filarach: kształceniu ogólnym i zawodowym.” Nie muszę chyba dodawać, że świetnie wykształcony obywatel przy urnie wyborczej zdecyduje świadomiej (lepiej?) od tego, który dał się nafaszerować propagandową papką serwowaną w telewizji.

Czytając omawianą książkę jeszcze lepiej rozumiem mój dotychczasowy pogardliwy stosunek do demokracji. A właściwie „demokracji” – bo ta, którą znam z rodzimego podwórka wydaje się być karykaturą (jakąś patologiczną odmianą) tego systemu. Co kilka lat – czynnie lub biernie – bierzemy dział w żenującym show. Kolejni (a właściwie ci sami) rządzący dorywają się do koryta w wyniku festiwalu wzajemnego obrzucania błotem pozornie zwaśnionych partii, pochodzących przecież z tego samego obozu. Partyjniacy mają wyborców za idiotów, śmieją nam się w twarz, a my nie robimy z tym nic.

Książka prof. Matyi pobudza do refleksji zawartej w tytule. Czy szwajcarska demokracja faktycznie może być szansą dla Polski? I wreszcie pojawia się uporczywe pytanie – czy Polacy dojrzeli do tego, by z takiego modelu skorzystać? Przecież „szwajcarskie państwo federacyjne stosuje demokrację bezpośrednią, w której najwyższą władzę państwową sprawuje naród, a obywatele kreują prawo za pomocą referendum”, zaś „referendum jest narzędziem kontroli władz, kształtowania ustroju i wyrazem woli społeczeństwa”. W mojej klasie maturalnej mało kogo interesowało referendum. Ale to było kilkanaście lat temu. A jak to by wyglądało dzisiaj?

Szwajcarska demokracja szansą dla Polski?” Autor: Mirosław Matyja. Wydawca: Polsko-Amerykańska Fundacja Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego, QBS – Quality Business Software. Seria: Biblioteka Rządzących i Rządzonych. Warszawa 2018. Książkę można pobrać za darmo na stronie: ksiazki.pafere.org

Poprzedni artykułKs. Gniadek: Co należy zrobić z Afryką? Jak (nie)pomagać
Następny artykułKubań: Fenomen Nowej Zelandii. Jak uchronić demokrację przed… demokratycznie wybranymi politykami
Prezes Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego. Instruktor alpinizmu, podróżnik, działacz na rzecz wolności i rozwoju ekonomicznego w duchu wolnorynkowym, a także gorący zwolennik i orędownik demokracji bezpośredniej w stylu szwajcarskim. Autor książki „Fizyka życia”. Z zamiłowania nauczyciel, który chętnie poświęca czas zwłaszcza ludziom młodym, którzy wchodzą na wyboistą drogę prowadzenia własnego biznesu i inwestowania w rozwój osobisty.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj