Prawdziwa reforma systemu ubezpieczeń społecznych

Likwidacja systemu ubezpieczeń społecznych byłaby likwidacją czegoś, co w ogóle nie powinno było powstać. Jego źródłem jest bowiem filozofia kolektywizmu, zgodnie z którą wrzuca się wszystkich do jednego worka i zmusza, by zapewniali opiekę rodzicom i dziadkom całkowicie obcych im ludzi – niezależnie od tego, czy godzą się na to, czy nie – w zamian za podobne wsparcie, którego w przyszłości pod przymusem udzielą im dzieci i wnuki innych nieznajomych

foto. pixabay.com
PAFERE WIDEO

Ostatnimi czasy w przestrzeni publicznej toczy się zażarta debata dotycząca systemu ubezpieczeń społecznych (Social Security) i jego potencjalnej reformy. Otóż przy jego obecnym stanie już w roku 2018 konieczne będzie znalezienie zewnętrznych źródeł finansowania coraz większej części wydatków związanych z wypłacaniem świadczeń emerytalnych. Wynika to stąd, że w owym czasie sumy wpływające do systemu z tytułu podatków od wynagrodzeń zaczną zmniejszać się w stosunku do wartości zobowiązań. Przyczyną tego będzie znaczny wzrost liczby emerytów korzystających z systemu w porównaniu z liczbą osób pracujących, które go finansują.

Część obserwatorów uważa jednak, że trudności te zaczną nie wcześniej niż w roku 2042 lub 2052. Ich zdaniem w okresie od roku 2018 do mniej więcej połowy stulecia system wykorzysta po prostu ogromne zasoby rządowych papierów wartościowych, które akumulował latami, kiedy to sumy pobierane z podatków od wynagrodzeń przewyższały sumy wypłacanych zobowiązań.

Moim zdaniem jednak trudności te zaczną się właśnie w roku 2018. Wynikać to będzie z faktu, że owe papiery wartościowe nie są realnym aktywem. Stanowią one jedynie roszczenie wypłaty pieniędzy wobec rządu Stanów Zjednoczonych – pieniędzy, których ten nie posiada, zaś jego jedynym sposobem na ich pozyskanie jest podniesienie podatków, zwiększenie długu publicznego lub podaży pieniądza. W celu wzmocnienia budżetu systemu – jak to już działo się wielokrotnie od momentu jego utworzenia 70 lat temu – stawki podatków od wynagrodzeń zostaną zapewne podniesione nawet kilkakrotnie do roku 2018. Innymi słowy system podatkowy w Stanach Zjednoczonych jeszcze bardziej upodobni się do tego, który obowiązuje w Szwecji.

Być może właśnie po to, aby uniknąć tego typu podwyżek, prezydent Bush zaproponował częściową „prywatyzację” systemu ubezpieczeń społecznych. Projekt ten miałby umożliwić pracownikom poniżej 55 roku życia i ich pracodawcom inwestowanie pewnej części składek emerytalnych w akcje i obligacje korporacyjne zamiast w obligacje skarbu państwa. Związana z tym potencjalna wyższa stopa zwrotu miałaby w przyszłości rzekomo ograniczyć stopień, w jakim rząd musiałby polegać na podatkach jako na źródle finansowania zobowiązań emerytalnych.

Niestety wprowadzenie takiej reformy i tak wymagałoby zwiększenia długu publicznego lub podniesienia podatków o kolejne biliony dolarów, zanim doszłoby do jakiegokolwiek realnego zmniejszenia zapotrzebowania systemu ubezpieczeń społecznych na wpływy z podatków. Stałoby się tak, ponieważ inwestycji na tzw. rachunkach prywatnych dokonywano by z funduszy dotychczas przeznaczanych na pokrycie zobowiązań emerytalnych.

Realizacja projektu prezydenta doprowadziłaby to tego, że niemal jedna trzecia środków wpłacanych przez uprawnionych pracowników i ich pracodawców zostałaby przekierowana na giełdę, a wiec nie mogłaby posłużyć do wypłaty obecnych emerytur. Jako że rząd ma obowiązek wypłacać owe świadczenia, wyrównanie tego deficytu mogłoby nastąpić tylko poprzez pogłębienie długu publicznego, nowe podatki lub zwiększenie podaży pieniądza.

Jak zauważył Lew Rockwell, projekt zmian zaproponowany przez prezydenta jest w rzeczywistości całkowicie nowym programem rządowym, a nie zwykłą reformą już istniejącego.

Innym, potencjalnie poważniejszym, problemem jest to, że realizacja owego projektu niemal na pewno oznaczałaby znaczne zwiększenie kontroli rządu nad sektorem prywatnym. O ile nie przyznano by obywatelom pełnej swobody wyboru akcji, w które chcieliby inwestować, konieczne byłoby co najmniej sporządzenie listy akcji aprobowanych w ramach systemu.

Wskutek tego na bardzo dużą część spółek giełdowych spadłaby presja przekonania rządu, że ich akcje są warte umieszczenia i utrzymania na owej liście. Aby tego dokonać, dana spółka i wszystkie najważniejsze związane z nią osoby musiałyby unikać wszelkich działań, które mogłyby nie spodobać się urzędnikom i skłonić ich do wydania negatywnej decyzji. W ten sposób dano by rządzącym kolejną sposobność do arbitralnego sprawowania władzy.

Możemy być jednak niemal pewni, że rząd nie zadowoliłby się wyłącznie sporządzeniem listy aprobowanych akcji i pozostawieniem obywatelom decyzji, kiedy i które z nich powinni nabywać lub zbywać. Takie rozwiązanie stałoby bowiem w sprzeczności z główną przesłanką leżącą u podstaw systemu ubezpieczeń społecznych. Otóż jest nią przekonanie, że przeciętny człowiek nie potrafi zapewnić sobie środków na starość nawet, jeśli jedyne, co musiałby robić, to regularnie odkładać pieniądze na konto oszczędnościowe w banku lub opłacać składki polisy na życie.

W rzeczywistości przeciętny obywatel, a także znaczna większość osób nawet o umiejętnościach poniżej przeciętnej, z pewnością byłaby w stanie zadbać o siebie w taki właśnie sposób – o ile ludzie mieliby pewność co do przyszłej siły nabywczej swoich oszczędności. Z racji jednak tego, że rząd dawno temu zniszczył standard złota, czego skutkiem jest trwała inflacja, przeważająca większość obywateli nie potrafi w takich realiach samodzielnie skutecznie oszczędzać i inwestować. Wynika to stąd, że w tych warunkach lokowanie oszczędności na giełdzie stało się praktycznie jedyną mającą szansę powodzenia formą inwestowania, ponieważ daje ona nadzieję na dotrzymanie tempa wzrostowi cen.

Osoby takie, a są ich dziesiątki milionów, nie dysponują odpowiednią wiedzą, ani tym bardziej czasem, aby szczegółowo śledzić nieustannie zmieniającą się sytuację na giełdzie oraz działalność poszczególnych spółek i branż. W związku z tym, pod pozorem troski o tych ludzi, rząd niemal na pewno przejąłby pełną kontrolę i bezpośredni nadzór nad wszelkimi inwestycjami giełdowymi dokonywanymi w ramach systemu ubezpieczeń społecznych.

Konsekwencje takiego posunięcia władz byłyby niezwykle groźne. Oznaczałoby to bowiem, że w rękach rządu znalazłaby się znaczna część akcji większości największych spółek w Stanach Zjednoczonych. W dalszej zaś kolejności rządzący przyznaliby sobie prawo do mianowania członków rad dyrektorów owych spółek w taki sam sposób, jak czynią to ich większościowi udziałowcy.

Tylko pomyślmy, do czego doprowadziłoby umieszczenie przedstawiciela rządu w radzie dyrektorów niemal każdego znaczącego przedsiębiorstwa w Stanach Zjednoczonych! W takiej sytuacji bylibyśmy o krok od państwowego zarządzania gospodarką, tj. od socjalizmu.

Co niebywałe, tak oczywiste konsekwencje zdają się całkowicie umykać wyobraźni naszych polityków, mediów i nawet „Wall Street”, która już szacuje wzrosty cen akcji, prowizji i opłat za zarządzanie inwestycjami, do jakich doszłoby, gdyby środki z systemu ubezpieczeń społecznych przekierowano na giełdę.

System ten jest w poważnych tarapatach i wymaga reformy. Nie mogą to być jednak zmiany, jakie zaproponował prezydent. Musi to być reforma, która doprowadziłaby do zmniejszenia roli rządu w systemie, a nie jej zwiększenia.

Alternatywa

Oto moja propozycja wolnorynkowej reformy systemu ubezpieczeń społecznych. Wielu czytelników zapewne uzna ją za skrajnie radykalną i być może przerażającą. Przedstawiam ją jednak w nadziei, że posłuży jako punkt wyjścia do dalszych dyskusji dotyczących tego, jak osiągnąć nasz cel ostateczny w postaci wolności gospodarczej.

Przede wszystkim, po dwu- lub trzyletnim okresie przygotowań do wdrożenia reformy, należy natychmiastowo podnieść wiek emerytalny z 66 (który obowiązywać ma od 2009 r.) do 70 lat.

Byłoby to niewątpliwie wielkim rozczarowaniem dla każdego, kto liczył na wcześniejsze przejście na emeryturę. Na szczęście istnieje sposób, który znacznie zrekompensowałby tym osobom ową trudność. Otóż w momencie, gdy 66-latkom odbierze się możliwość wstąpienia do programu Social Security, należy przyznać im „zwolnienie z podatku dochodowego dla pracujących seniorów” w wysokości, powiedzmy, 90 tys. dolarów rocznie, co równałoby się obecnemu maksymalnemu dochodowi podlegającemu podatkowi na system ubezpieczeń społecznych. Rząd i tak nie pozyskałby znacznej części tych pieniędzy, ponieważ większość seniorów zdążyłaby już wcześniej opuścić szeregi siły roboczej. Wyeliminowanie więc konieczności wypłacania emerytur tej grupie pokryłoby z dużą nawiązką jakąkolwiek utratę przychodów z tytułu opodatkowania tych 66-latków, którzy nadal pracowaliby i płacili składki nawet, gdyby nie podniesiono wieku emerytalnego.

Owo zwolnienie podatkowe należałoby rozszerzać i pogłębiać z roku na rok, aż objęłoby każdego w grupie wiekowej 66-69. Oczywiście powinno ono być co i rusz zwiększane, tak aby odpowiadało wzrostowi cen i płac. Ostatecznie zaś powinno dotyczyć każdego w wieku co najmniej 66 lat. Stany, w których obowiązują osobne podatki dochodowe, powinny zostać zobowiązane do wprowadzenia takiego samego zwolnienia. W ten sposób dla milionów osób życie po przekroczeniu zwyczajowego wieku emerytalnego mogłoby stać się prawdziwie „złotymi latami”, gdyż wreszcie byłyby one wolne od ciężaru podatków dochodowych.

Wiek emerytalny 70 lat powinien zostać utrzymany zapewne przez piętnaście lat, aby mogli zeń skorzystać wszyscy pracujący w wieku 55 i więcej w momencie jego wprowadzenia. Później jednak nadal należałoby zwiększać wiek przejścia na emeryturę w ramach programu Social Securtiy – do 75 lat; odbywałoby się to na przestrzeni np. dwóch dekad, o kwartał z każdym mijającym rokiem. Tym samym pracujący mający 54 lata w momencie wprowadzenia reformy mogliby przejść na emeryturę w wieku lat 70, a ci, którzy mieli w owym czasie 35 lat, musieliby poczekać do 75 roku życia.

Po owym dwudziestoletnim okresie program Social Security powinien zostać zamknięty dla nowych biorców świadczeń emerytalnych. Innymi słowy stałby się on niedostępny dla tych, którzy w momencie wprowadzenia reformy mieli 34 lata lub mniej. Osoby te miałyby jednak dość czasu, by zadbać o swoją przyszłość. W ten sposób państwowy system ubezpieczeń społecznych byłby stopniowo wygaszany, a wraz ze śmiercią ostatnich emerytów zostałby całkowicie zniesiony.

Znaczne oszczędności rządu wynikające ze zmniejszenia sumy zobowiązań emerytalnych w początkowej fazie wygaszania systemu i sumujące się przez niemal 40 lat – tj. przez okres trwania reformy – należałoby przełożyć na obniżkę składek emerytalnych dla pracujących, którzy nigdy z systemu nie skorzystają (a zatem, zgodnie z opisanym wyżej scenariuszem, chodziłoby o osoby mające w momencie wprowadzenia reformy 34 lata lub mniej). Wraz ze starzeniem się owych pracowników na rynek pracy wstępować będą nowi. Oznacza to, że liczba pracujących utrzymujących system ubezpieczeń społecznych w jego końcowej fazie zwiększałaby się. To pozwoliłoby stopniowo obniżać owej grupie stawki podatku płaconego na system – aż do ich całkowitego zniesienia.

Likwidacja systemu ubezpieczeń społecznych byłaby likwidacją czegoś, co w ogóle nie powinno było powstać. Jego źródłem jest bowiem filozofia kolektywizmu, zgodnie z którą wrzuca się wszystkich do jednego worka i zmusza, by zapewniali opiekę rodzicom i dziadkom całkowicie obcych im ludzi – niezależnie od tego, czy godzą się na to, czy nie – w zamian za podobne wsparcie, którego w przyszłości pod przymusem udzielą im dzieci i wnuki innych nieznajomych.

Co więcej, pomiędzy kolejnymi pokoleniami przewija się rzesza polityków i urzędników, którzy wszelkie istniejące w obecnym systemie nadwyżki wpłat nad zobowiązaniami wykorzystują do finansowania bieżących wydatków rządowych.

Gdyby prywatne ubezpieczalnie i fundusze emerytalne postępowały w taki sposób i z uzyskiwanych nadwyżek opłacały konsumpcję swoich właścicieli i pracowników, a także przekazywały te pieniądze na działalność charytatywną i społeczną, ich dyrektorzy natychmiast trafiliby na długie lata do więzienia. Byłoby bowiem całkowicie jasne, że sprzeniewierzyli środki swoich klientów. Politycy i urzędnicy od dawna czynią w istocie dokładnie to samo, jednak na skalę dalece przekraczającą wszystkie prywatne oszustwa w dziejach ludzkości razem wzięte.

Najgorsze jest jednak to, że w ramach kolektywistycznego systemu, jakim są państwowe ubezpieczenia społeczne, takie oszukiwanie społeczeństwa jest wciąż lepsze niż zaproponowana przez prezydenta alternatywa w postaci rządowej kontroli nad inwestycjami i w rezultacie nad większością gospodarki.

Likwidacja systemu ubezpieczeń społecznych wraz z procederem wykorzystywania jego środków na rządową konsumpcję – a więc powrót do zwyczaju prywatnego, indywidualnego oszczędzania i dbania o swoją przyszłość – przyniosłaby ogromny wzrost oszczędności i akumulacji kapitału, ponieważ fundusze obywateli byłyby faktycznie inwestowane, a nie jak dotychczas – marnotrawione. To z kolei zaowocowałoby efektywniejszym i szybszym rozwojem gospodarczym, a co za tym idzie wyraźnym wzrostem poziomu życia wszystkich obywateli: zarówno młodszych, jak i starszych.

Jedyna skuteczna reforma systemu ubezpieczeń społecznych to jego stopniowe wygaszanie, aż do całkowitej likwidacji.

George Reisman

Tłumaczenie: Dawid Świonder

George Reisman (ur. 1937) wykładał ekonomię na Uniwersytecie Pepperdine. Doktorat uzyskał w roku 1963 pod patronatem Ludwiga von Misesa. W latach 1957-82 był współpracownikiem Ayn Rand. Jego najważniejszą pracą jest wydana w 1996 r. Capitalism: A Treatise on Economics. Swoje artykuły publikuje na blogu: http://georgereismansblog.blogspot.com/. Tekst ukazał się pierwotnie w numerze 26 magazynu The Free Market z maja 2005 r.

Poprzedni artykuł„Podyplomowe Studia Menedżerskie – innowacyjne zarządzanie gminą”
Następny artykułPaństwowa „opiekuńczość” bardziej szkodzi niż pomaga

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj