Dlaczego Polacy nie mają dzieci?

W 2000 roku ówczesny premier, Leszek Miller, podczas konferencji programowej SLD powiedział: Promocja wielodzietności jest siłą napędową ubóstwa, dziedziczonego upośledzenia przyszłych pokoleń. Widać zatem, że premier martwił się wielodzietnością, której wówczas nie było, nie dostrzegając realnej zapaści demograficznej

Foto.: pixabay.com
PAFERE WIDEO

Zacznijmy od spraw fundamentalnych. Do tego, by kolejne pokolenie było tak samo liczne jak pokolenie poprzednie, konieczne jest, by kobieta rodziła co najmniej 2.07 – 2.15 dziecka. Dlaczego nie 2? Otóż zawsze rodzi się więcej chłopców niż dziewczynek oraz niestety nie wszystkie dzieci dożywają pełnoletniości. Całkowity wskaźnik dzietności (CWD) pokazuje, ile dzieci kobieta urodzi w ciągu swego życia. Jeśli jest to mniej niż 2, to oznacza, że kolejne pokolenie będzie mniej liczne i społeczeństwo w konsekwencji przejdzie w fazę kurczenia się i zanikania.

W Polsce wskaźnik ten spadł poniżej 2 w roku 1990. Od tego czasu przez 31 lat z rzędu tak zwana przeciętna Polka nie miała nigdy więcej niż dwoje dzieci. W niektórych latach dzietność była dramatycznie niska, np. w 2003 i 2004 wynosiła odpowiednio 1.22 i 1.23. Są to jedne z najniższych wskaźników wśród 193 krajów świata. Tak niska dzietność jest fenomenem w całej ponad tysiącletniej historii Polski. Powtórzmy to jeszcze raz. Tak niska dzietność jest fenomenem w całej ponad tysiącletniej historii Polski.

A przecież Polacy przez wieki słynęli z wysokiej dzietności, miłości do dzieci i chęci ich posiadania.

W 1985 roku Polska była jednym z najmłodszych społeczeństw w Europie. Młodsza była tylko ówczesna Słowacja i Malta. Od tego czasu sytuacja się zmieniła. Polskie społeczeństwo starzeje się szybciej niż ludność wielu innych krajów europejskich. Starzejemy się w bardzo szybkim tempie.

Dlaczego Polacy nie mają potomstwa ? Co się stało, że nie rodzi się tyle dzieci co dawniej?

Analizy demograficzne zidentyfikowały bardzo wiele przyczyn wpływających na zmniejszenie dzietności. Ocenia się, że może ich być od kilkudziesięciu do nawet ponad setki. Nie wszystkie są tak samo istotne, natomiast często ze sobą powiązane. Można się spierać, co jest najgłębszą przyczyną zjawiska, spójrzmy na kilka niewątpliwie kluczowych kwestii.

Jedną z powszechnie wskazywanych przyczyn niskiej dzietności są systemy ubezpieczeń społecznych, sposób ich funkcjonowania. Czemu powszechne ubezpieczenia społeczne miałyby powodować spadek liczby dzieci?

W dawnych czasach, gdy nie było ZUS-u z jego emeryturami, zabezpieczeniem na starość był dla bogatych ludzi zgromadzony majątek, ziemia, złoto i tym podobne dobra; można było dzięki nimi zapewnić sobie „wikt i opierunek”. Dla pozostałych gwarantem w miarę dostatniej starości były dzieci. Potomstwo trzeba było dobrze wychować i dobrze traktować, ponieważ pracowite, dobrze wychowane i kochające swoich rodziców dziecko zajmie się nimi na starość; tylko takie dzieci będą utrzymywały ojca czy matkę, gdy ci staną się niedołężni i zależni. Wraz z wprowadzeniem ubezpieczeń społecznych obowiązek utrzymywania ludzi starych nominalnie przejęło na siebie państwo. Więź ekonomiczno-rodzinna została naruszona.

Oczywiście w życiu nic nie jest tak proste. I niska dzietność nie jest związana tylko i wyłącznie z istnieniem ZUS-u i KRUS-u. Jestem pewien, że likwidując przymus ubezpieczeń społecznych, nie uzyskalibyśmy poprawy dzietności. Myślę, że musiałoby upłynąć wiele lat bez obowiązku ZUS-owskiego, by liczba dzieci zaczęła znowu rosnąć, zmiany w mentalności Polaków zaszły bowiem już bardzo daleko. Nie znaczy to, że likwidacja przymusu ubezpieczeń nie jest jednym z bardzo ważnych elementów w walce z katastrofą demograficzną.

Biorąc pod uwagę prognozy demograficzne, już teraz można założyć, że obecny system emerytalny nie będzie w stanie udźwignąć ciężarów utrzymania (sukcesywnie wzrastającej liczby) ludzi starszych. Nawet jeśli założymy, że pojawią się nowe technologie, nowe procesy, robotyzacja, wzrost wydajności pracy, to i tak przy błyskawicznie starzejącym się społeczeństwie technologia tego wyścigu nie wygra. Trzeba głośno ludziom mówić o tym, że obecny system ubezpieczeń społecznych nie spełnia swojej funkcji.

Jakie są inne przyczyny niskiej dzietności?

Jak już wspomnieliśmy, jest ich wiele i mają różny ciężar gatunkowy.

Wzrastająca zamożność społeczeństwa i potrzeba wygody to jeden z najważniejszych i powszechnych czynników wpływających na spadek liczby urodzeń. Dotyczy on nie tylko Polski, ale praktycznie wszystkich krajów świata. Wraz ze wzrostem zamożności spada liczba dzieci przypadających na rodzinę. I dotyczy to praktycznie każdej kultury, religii czy rasy. Oczywiście proces ten zachodzi stopniowo. W Europie (wliczając w nią, oczywiście, Polskę, a także europejskie kolonie) początkowo ze wzrostem zamożności wzrastała liczba ludności. Rodziło się dużo dzieci, a wraz z poprawą odżywienia, higieny, większą dostępnością odzieży umierało ich coraz mniej. Wzrastała długość życia kobiet. Żyjąc dłużej, mogły one urodzić więcej dzieci. Stopniowo wraz z dłużej trwającym dobrobytem dzietność zaczęła spadać.

W świetle powyższego rodzi się pytanie, w jaki sposób naród ma żyć dostatnio, nie narażając się na wymarcie? Jest to pytanie fundamentalne z perspektywy troski o biologiczne przetrwanie.

W Polsce można było obserwować ciekawy proces. W latach 90. nastąpił krach demograficzny. Polacy w pierwszych latach transformacji nie byli zamożni, natomiast dzietność zaczęła spadać do poziomu najbogatszych krajów Zachodu.

Zachód najpierw stał się bogaty, a dopiero potem stary. Polska zaczęła się starzeć ZANIM stała się zamożna. Szok transformacji był głębszy i znacznie poważniejszy niż się powszechnie uważa.

Z rozwojem gospodarczym i wzrostem zamożności ściśle powiązana jest zmiana ról społecznych kobiet i mężczyzn. Przez całe wieki małżeństwo i rodzina były koniecznością. Rodzina była gwarantem przetrwania ekonomicznego i biologicznego. Ludzie samotni mieli znacznie mniejsze szanse, by przeżyć. Małżonkowie wzajemnie sobie pomagali, podnosząc wydajność pracy, a tym samym zwiększając szanse na przetrwanie. W obecnej nowoczesnej gospodarce zarówno kobieta, jak i mężczyzna mogą przetrwać niezależnie od siebie. W sensie ekonomicznym kobieta nie potrzebuje mężczyzny do przetrwania, gdyż może utrzymać się sama. Jest to kolejny czynnik, który działa na poziomie biologicznym, usuwa bowiem lęk o przetrwanie; lęk, dodajmy, bardzo pierwotny, a przez to niezwykle głęboki. Krótko mówiąc, przestaliśmy bać się śmierci głodowej.

Zmiana znaczenia dzieci w gospodarce jest kolejnym czynnikiem wpływającym na spadek dzietności. Przez stulecia na wsi dziecko było ZASOBEM. Gwarantowało kolejną parę rąk do pracy. Dziecko współtworzyło tak zwaną wartość dodaną. Podział pracy zwiększał wydajność. Dodatkowy pracownik zwiększał dochody, a co za tym idzie bezpieczeństwo bytu. W mieście dodatkowa pensja też zasilała budżet rodziny, lecz utrzymanie dzieci kosztowało więcej niż na wsi. Zmniejszenie zapotrzebowania na dziecięcą siłę roboczą związane z postępem technologicznym i ogólnym wzrostem dobrobytu oraz prawo zakazujące zatrudniania dzieci wpływają na zmniejszenie liczby ich urodzeń.

Urbanizacja jest kolejnym czynnikiem wpływającym na spadek dzietności. Praktycznie bez wyjątku ludzie w miastach mają mniej dzieci niż na wsi. Przez całe stulecia miasta, żeby się rozwijać, potrzebowały napływu ludzi ze wsi. W Polsce wraz z postępującą i przez lata promowaną urbanizacją spada dzietność. W mojej rodzinnej Łodzi CWD wynosi 1.17. Liczba dramatycznie niska. Promocja urbanizacji prowadzi w konsekwencji do zmniejszenia dzietności. Nie ma wyjątków od tej reguły.

Edukacja (jej dostępność i upowszechniająca się możliwość kształcenia na wyższym poziomie) to kolejny czynnik, który jest ściśle związany ze wzrostem dobrobytu i spadkiem dzietności. Dawniej na studia mogli pozwolić sobie najzamożniejsi lub najzdolniejsi. W Polsce przedwojennej liczbę studentów liczono w dziesiątkach tysięcy. Obecnie studiują miliony ludzi. Kobiety z wyższym wykształceniem pozostają w procesie edukacji bardzo długo i znacznie później rodzą pierwsze dziecko. Wiek, w którym kobieta rodzi pierwsze dziecko jest bardzo istotny. Im później decydujemy się na potomstwo, tym mniej go mamy. Oczywiste jest, że gdy kobieta zostaje pierwszy raz matką w wieku 19 lat, to ma szansę urodzić większą liczbę dzieci w kolejnych latach okresu płodności; a gdy rodzi po raz pierwszy w wieku 30 lat, nie ma szans na równie liczne potomstwo. Średnia wieku kobiety rodzącej pierwsze dziecko w Polsce to 29,6 roku, w Europie to 30,7.

Wiele kobiet z wyższym wykształceniem, koncentrując się na rozwoju swojej kariery, nie czuje potrzeby posiadania potomstwa. Korelacja między niską dzietnością a wyższym wykształceniem jest szczególnie widoczna w krajach niemieckojęzycznych. W Szwajcarii 40% takich kobiet jest bezdzietne. W Berlinie 40% kobiet z wyższym wykształceniem nie posiada potomstwa.

Kariera versus macierzyństwo? – wybór tylko z pozoru świadomy. Jak wykazują badania, młode kobiety w wieku 19-25 lat najwyżej cenią sobie karierę. Sytuacja ta zaczyna się zmieniać z wiekiem. Gdy kobieta dojrzewa, ma lat powiedzmy 30, posiadanie dziecka zaczyna być priorytetem. Niestety, często może na to już nie wystarczyć czasu. Kobieta może po prostu nie zdążyć poznać potencjalnego partnera i urodzić dziecka.

Zauważmy jak wiele jest klinik próbujących pomóc przezwyciężyć trudności w poczęciu i urodzeniu dziecka; to pokazuje, jak powszechnym i poważnym problemem współczesności jest bezpłodność. Staje się ona coraz powszechniejszą „chorobą”, bolączką cywilizacji naszego wieku.

Kolejnym bardzo ważnym czynnikiem jest dostęp do antykoncepcji i jej akceptacja. Mamy możliwość decydowania, ile będziemy mieli dzieci. Badania jednoznacznie wskazują, co nikogo nie powinno dziwić, że dostęp do antykoncepcji zmniejsza dzietność niezależnie od rasy i kultury.

Są także czynniki mniej uchwytne i tym bardziej niedyskutowane.

Brak optymizmu. Ludzie mający więcej optymizmu, nadzieję na przyszłość, nie zamartwiający się (realnymi lub wyobrażonymi problemami) łatwiej decydują się na posiadanie potomstwa.

System bankowy jest współodpowiedzialny za katastrofę demograficzną. Ceny mieszkań w Polsce są pochodną ilości i wielkości kredytów, które banki oferują pod zakup mieszkań i domów. Ceny te są bardzo wysokie. Mieszkanie jest jednym z podstawowych dóbr, które zwiększa prawdopodobieństwo założenia rodziny i posiadania dzieci. Ceny mieszkań są bardzo wysokie i wcale nie związane z ich realną wartością. To szaleństwo kredytowe winduje ceny mieszkań. (Banki nie są zainteresowane udzielaniem kredytów dofinansowujących firmy zwiększające PKB; wolą pompować bańkę mieszkaniową lub handlować walutami, co nie sprzyja wzrostowi urodzeń.)

ANTYNATALNA PROPAGANDA

Zacznijmy od plakatów, jakie były rozpowszechniane w Singapurze.

Plakaty te, zachęcające do posiadania nie więcej niż dwójki dzieci, stanowiły element wywieranej przez państwo presji. Kampania była tak skuteczna, że obecny Singapur boryka się z jedną z najniższych dzietności na świecie (1.13.). Społeczeństwo singapurskie jest jednym z najszybciej starzejących się na świecie. Podobne plakaty pojawiały się w krajach Europy Zachodniej i rezultaty były analogiczne.

W Polsce nierzadko słyszy się pejoratywne określenie dzieciorób. Nader często kojarzy się wielodzietność z patologią. W 2000 roku (kiedy statystyczna Polka rodziła zaledwie 1.32 dziecka) ówczesny premier, Leszek Miller, podczas konferencji programowej SLD powiedział: Promocja wielodzietności jest siłą napędową ubóstwa, dziedziczonego upośledzenia przyszłych pokoleń. Widać zatem, że premier martwił się wielodzietnością, której wówczas nie było, nie dostrzegając realnej zapaści demograficznej. Aleksander Kwaśniewski zawetował ustawę o ulgach podatkowych i tym samym zwiększył koszty wychowania dzieci.

W programach przyrodniczych przedstawia się ludzi jako niszczycieli środowiska naturalnego, jako nowotwór na zdrowej tkance Matki Ziemi. Są nawet ludzie, którzy rezygnują z potomstwa, by nie produkowało ono CO2 i nie przyczyniało się do nagłaśnianego globalnego ocieplenia.

Walka z chrześcijaństwem to również forma propagandy antynatalnej. W praktyce jest to walka z dzietnością, bo ludzie wierzący i praktykujący mają przeciętnie od 0.5-0.8 dziecka więcej od ludzi indyferentnych religijnie.

Propaganda konsumpcji i samorealizacji. Ludzie nastawieni w znacznym stopniu na zaspokajanie swoich potrzeb, konsumpcję i samorealizację nie traktują posiadania potomstwa jako priorytetu.

Człowiek zmienia sposób postrzegania siebie, z czego wynika zmiana jego priorytetów. Bardzo ważnym czynnikiem wpływającym na dzietność są zmiany w mentalności i kulturze Polaków. Kiedyś posiadanie dziecka było jedną z najważniejszych kwestii, obecnie już nie jest. Bóg, Honor, Ojczyzna, Rodzina nie stanowią już zasadniczych wartości dla Polaków. Teraz, jak pokazują badania, priorytetami stały się: zdrowie, wygoda, dobra materialne, moda i rozrywka. Wysokie oczekiwania co do jakości życia, hedonizm, wygoda zajmują znaczące miejsce w hierarchii wartości Polaków. W wielu badaniach wykazano, że wzrost nastawienia konsumpcyjnego, wzrost oczekiwań co do tego, jak godne/wygodne powinno być życie wpływa na zmniejszenie liczby posiadanych dzieci. Warunki, w jakich wychowywali się dziadkowie czy rodzice, młodym Polakom już nie wystarczają. Rosną wymagania stanowiące tak zwane minimum godnego życia. Nie ma nawet znaczenia, czy oczekiwania są realne czy nie. Obecnie jako normę bytową postrzega się sytuację, w której każde dziecko ma swój pokój. Wcześniej, jeszcze w latach 70., jeden pokój wystarczał dla dwojga, trojga rodzeństwa. Łódzki robotnik z końca XIX wieku mieszkający w dwupokojowym mieszkaniu, w tzw. familoku, z żoną i czworgiem czy pięciorgiem dzieci uchodził za szczęściarza, bo mógł zapewnić rodzinie wyżywienie, odzież i jakieś wykształcenie. Dziś takie warunki życia dla bardzo wielu Polaków wydają się nieznośne.

Znacznie wzrosły też możliwości zaspokajania wyrafinowanych potrzeb. Nawet średnio zarabiający Polak może polecieć na wakacje do, dajmy na to, Tajlandii. Jest to droga impreza, ale dla sporej części Polaków osiągalna. Oczywiście przy takich wydatkach zostaje już mniej na dziecko. Zaspokajając wyrafinowane potrzeby, często rezygnujemy z potomstwa.

W Polsce powoli, lecz stopniowo słabnie również religijności, a to, jak wspominaliśmy, bardzo znacząco wpływa na zmniejszenie dzietności.

W naszym kraju coraz więcej jest związków pozamałżeńskich, inaczej konkubinatu. A jak wykazują praktycznie wszystkie badania, to w małżeństwach rodzi się więcej dzieci niż w związkach pozamałżeńskich. Przeciętnie różnica wynosi 0.3-0.6 dziecka. Konkubinaty są również mniej stabilne i trwają krócej niż związki formalne. Ten brak stabilności wpływa negatywnie na chęć posiadania dzieci.

Jeśli ludzie hołdują takim wartościom jak: Wiara, Rodzina, Kultura, Własność, Ojczyzna, to postrzegają dziecko jako dar Boży (stąd imiona Bożydar, Teodor, Gottlieb), istotę stworzoną na obraz i podobieństwo samego Boga; dar oczekiwany i utęskniony.

Na koniec pragnę przedstawić pewne dane pochodzące z badań CBOS-u na temat tego, ile dzieci chce mieć Polka.

4% 0

10% 1

49% 2

25% 3

7% 4+

Co daje średnią 2.14.

Jak to się więc dzieje, że mamy w rzeczywistości dzietność na poziomie 1.3?

Polki chcą mieć więcej dzieci, ale w Polsce ich nie mają. Natomiast w Wielkiej Brytanii mają. W brytyjskiej prasie możemy przeczytać doniesienia o tym, że wskaźniki urodzeń wśród polskich kobiet wzrastają o dwie trzecie, gdy przenoszą się one do Wielkiej Brytanii.

Polki, które wyemigrowały do Wielkiej Brytanii po 2004 roku mają przeciętnie 2.13 dziecka, a Polki, które zostały w ojczyźnie 1.30.

Te mieszkające w Wielkiej Brytanii mają prawie dokładnie tyle dzieci (statystyczne 2.13), ile Polki deklarują jako najbardziej pożądaną liczbę potomstwa (2.14). Z jakiegoś powodu państwo polskie zdaje się być mniej przyjazne polskim dzieciom niż Wielka Brytania.

Poczucie większej stabilności, bezpieczeństwo ekonomiczne nie związane koniecznie z zasiłkami, ale z pewnością zatrudnienia, łatwością prowadzenia działalności gospodarczej, większy optymizm wpływają bardzo pozytywnie na dzietność. Oznacza to również, że Polki w rzeczywistości chciałyby mieć więcej dzieci i miałyby je, gdyby spełnione było kilka prostych warunków.

Jest to bardzo optymistyczna informacja, w oparciu o którą można próbować odwrócić demograficzny kataklizm. Nie istnieje bowiem lepsze rozwiązanie niż własne dzieci we własnym kraju. Jest to sytuacja najbardziej naturalna, najbezpieczniejsza i rokująca najlepiej na przyszłość.

Tak duża różnica w dzietności stwarza niepowtarzalną szansę, by poznać warunki, jakie muszą być spełnione, by Polki miały dzieci. Wystarczyłoby zapytać naszych rodaczek, dlaczego decydują się na dzieci w Wielkiej Brytanii, a nie decydowały się w Polsce. Szczegółowe ankiety i wypływające z nich wnioski mogłyby pomóc w stworzeniu całościowej, satysfakcjonującej polityki – strategii pronatalnej.

Radomir Nowakowski

Poprzedni artykułReed: Wielkie mity na temat Wielkiego Kryzysu
Następny artykułWolność działa: przykład Hongkongu

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj