Państwo opiekuńcze zastąpiło ryzyko i niepewność

Zdrowie to nie tylko całkowity brak choroby, czy kalectwa, ale także stan pełnego, fizycznego, umysłowego i społecznego dobrostanu. Nie wystarczy więc negatywny test na koronawirusa. Nie ma życia bez śmierci, a zdrowie to nie tylko brak wirusa

Foto. pixabay.com
PAFERE WIDEO

Już wydawało się, że zwyciężyliśmy śmierć. Przyszedł koronawirus i przypominał wszystkim, że śmierć jest częścią naturalnego rytmu życia. Rząd wprowadza kolejne obostrzenia i zamyka cały kraj w czerwonej strefie. To tylko pozory walki z wirusem. Covid-19 jest tylko jedną z chorób, a lęk przed nim jest nieproporcjonalny do niebezpieczeństwa.

Idee mają swoje konsekwencje. Żyjemy w świecie, w którym z codziennego życia wykreśliliśmy słowo ryzyko i niepewność. Większość w naszym kręgu kulturowym opowiada się za państwem bezpieczeństwa socjalnego. To uśpiło naszą czujność. Nic się nie zmieniło. Dalej żyjemy w obliczu nieprzewidywalnej przyszłości, ale zatraciliśmy już zdolność radzenia sobie w nowych sytuacjach. Boimy się niepewności, ale nie warto siebie oszukiwać, że uda się nam wszystko zaplanować. Niepewność jest zawarta w każdym myśleniu o działaniu. Gdyby człowiek znał przyszłość, nie musiałby wybierać i w konsekwencji działać. Taki jest świat. Nie ma innego.

Wydawało się niektórym, że zwyciężą śmierć, jeśli nie będą o niej mówić. Abp Michel Aupetit dla Radia Watykańskiego powiedział: „Kiedy byłem lekarzem, zdarzało mi się, jak to się potocznie mówi, ratować komuś życie. Ale w rzeczywistości nie ratowałem życia, ja tylko sprawiałem, że pacjent mógł pożyć jeszcze kilka lat”. Arcybiskup Paryża ma całkowitą rację. Życia nie można uratować. Słowa nie obronią nas przed nieuniknionym. Na końcu i tak pojawi się śmierć.

Wyparcie śmierci ze świadomości nie rozwiązuje problemu. Potęgują go codzienne raporty Ministerstwa Zdrowia, które podają liczbę zakażonych koronawirusem, ozdrowieńców i zmarłych. Podają liczbę zgonów, ale nie informują, ile w tym samym czasie osób zmarło na zawały i choroby nowotworowe. Jesteśmy ofiarami postępu cywilizacyjnego. Potrafimy zbierać dane, ale mamy problem z właściwą ich oceną i interpretacją.

Tego problemu nie ma w Afryce. Brak powszechnego dostępu do Internetu i komputerów jest dla nich paradoksalnie szansą na normalność. Politycy mogą co najwyżej pozamykać kościoły, ale nie są w stanie wprowadzić zdalnego nauczania. Od miesiąca śledzę na Facebooku pobyt dwóch wolontariuszek w Zambii. Pomagają dzieciom w małej prywatnej szkole na terenie mojej byłej parafii na obrzeżach Lusaki w biednej dzielnicy. Zajęcia w szkole odbywają w klasach. Podczas przerwy dzieci bawią się beztrosko na szkolnym placu zabaw.

Ta normalność w Afryce wynika też z innego rozumienia śmierci. Jest ona obecna w ich życiu nie tylko wtedy, gdy człowiek znajdzie się w obecności śmierci drugiego, ale podczas całego życia. Miałem okazję o tym przekonać się w czasie formacji seminaryjnej, podczas której odbyłem praktykę misyjną w ówczesnym Zairze. Czas ten spędziłem wśród Jansów w dolnym biegu rzeki Kwilu. Przygotowanie do przyszłej pracy misyjnej obejmowało także obserwowanie tradycyjnych obrzędów pogrzebowych i zbieranie materiałów do pracy magisterskiej z etnologii religii.

Obrzędy pogrzebowe to prawdziwy spektakl, który dostarcza dziwnego pomieszania formalizmu i spontaniczności. Przewodnikiem po afrykańskich obrzędach pogrzebowych były dla mnie książki francuskiego antropologa i tanatologa Louis-Vincenta Thomasa. Jedna z nich ukazała się później się w języku polskim pt. „Trup”. Na pierwszy rzut oka na pogrzebie jest totalny nieład. Tańce, lamentacje i krzyki żałobników. Ten pozorny bałagan odpowiada zakodyfikowanemu nieładowi, jaki w życie wnosi śmierć, która rozdziela bliskich. Nieład, jak pisze Thomas, jest symptomem śmierci tak jak rozkład ciała, ale jest zapowiedzią odrodzenia w świecie przodków. Z chaosu rodzi się porządek. Taki jest sens tego teatralnego przedstawienia.

W naszym kręgu kulturowym nie potrafimy sobie z tym poradzić. Śmierć jest czymś niepożądanym i tak zaprojektowaliśmy sobie świat, który na naszych oczach sypie się w ruinę. Zgubna pycha rozumu, jak pisał Friedrich A. von Hayek, prowadzi na manowce. Austriacki ekonomista rozróżniał dwa porządki: kosmos — porządek spontaniczny oraz taxis — porządek wynikający z intencjonalnego projektu i mającego scentralizowaną, hierarchiczną strukturę. Im większa złożoność struktur, tym mniejsze szanse na objęcie ich rozumem oraz celowe modelowanie przez społecznego inżyniera. Tak pisał Hayek o ludzkim działaniu w sferze ekonomii, ale tak jest również w świecie wirusów.

Obecna definicja zdrowia przyjęta przez Światową Organizację Zdrowia jest następująca: Zdrowie to nie tylko całkowity brak choroby, czy kalectwa, ale także stan pełnego, fizycznego, umysłowego i społecznego dobrostanu (dobrego samopoczucia). Nie wystarczy więc negatywny test na koronawirusa. Nie ma życia bez śmierci, a zdrowie to nie tylko brak wirusa.

O. Jacek Gniadek SVD

Tekst ukazał się na stronie Autora jacekgniadek.com (pierwotne źródło: Komunikaty SVD, 11/2020, s. 18-19).

Poprzedni artykułWolnościowcy – wymierający gatunek, którego jedynym miejscem jest wybieg w ZOO?
Następny artykułJanusz Sanocki dla PAFERE: Partie polityczne zagrażają demokracji
O. Jacek Gniadek SVD (ur. 1963) - misjonarz werbista, doktor teologii moralnej; przez wiele lat pracował na misjach w Afryce (Kongo, Botswana, Liberia i Zambia); mieszka w Warszawie (Fundacja Ośrodek Migranta Fu Shenfu, Stowarzyszenie Sinicum im. Michała Boyma).

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj