Michalkiewicz: Obrońcom rodziny – pro memoria

PAFERE WIDEO

Niedawno odbył się w Warszawie Światowy Kongres Rodzin, na którym omawiano kondycję współczesnej rodziny, zagrożenia, jakim musi stawić czoło i sposoby obrony przed nimi. Te zagrożenia są wielorakie; część z nich wynika z ofensywy politycznej poprawności, czyli marksizmu kulturowego, forsowanego przez rządzącą Unią Europejską biurokratyczną międzynarodówkę na dominującą, a właściwie obowiązującą ideologię. Instytucji rodziny zagrażają hasła „równości” i „tolerancji”, przy pomocy których marksiści usiłują podważyć dotychczasową pozycję prawną rodziny, jako instytucji kluczowej dla znienawidzonego „porządku burżuazyjnego”.

Pod hasłem „równości” dążą do nadania statusu prawnego rodziny przelotnym związkom służącym świadczeniu wzajemnych usług erotycznych przez osoby tej samej płci, a pod hasłem „tolerancji” z powodzeniem próbują wprowadzić prawa traktujące wszelką krytykę tamtych usiłowań jako przestępczą „homofobię”. Przypomina to sytuację znaną z bolszewizmu, kiedy to wszelkie próby zwalczania, a nawet krytykowania rabunku własności prywatnej w ramach „socjalistycznych przemian” były brutalnie tłumione jako zbrodnicza „kontrrewolucja”.

Niezależnie od tego, rządząca Unią Europejską biurokratyczna międzynarodówka dąży do poddania swojej władzy i kontroli coraz to nowych obszarów życia publicznego, a nawet prywatnego – między innymi poprzez rozszerzanie zakresu podziału dochodu narodowego przez organy władzy publicznej. Prowadzi to do coraz większego uzależnienia ludzi od decyzji, a nawet kaprysów biurokracji, a tym samym stwarza sprzyjające warunki dla walki z instytucją rodziny. Niestety wielu ludzi szczerze zaangażowanych w obronę instytucji rodziny najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z istnienia tego związku i z jednej strony popiera ekspansję biurokratycznego aparatu państwowego na coraz to nowe obszary życia, a z drugiej strony bohatersko potem walczy z następstwami tego, co wcześniej popierało.

Właśnie Liga Polskich Rodzin ogłosiła program wspierania rodzin, którego koszty zostały oszacowane na ok. 6 miliardów złotych rocznie. Koszty te, ma się rozumieć mają obciążać władzę publiczną, ale ponieważ władza publiczna nie wytwarza żadnego bogactwa – siłą rzeczy obciążą tych, którzy bogactwo wytwarzają, a więc obywateli – podatników. Będą oni musieli dodatkowo przekazać biurokratycznemu aparatowi państwa 6 miliardów złotych po to, żeby za część tych pieniędzy państwo udzieliło pomocy ich rodzinom. Z punktu widzenia obywateli jest to oczywisty nonsens, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, iż z tych 6 miliardów część zatrzymają sobie wyspecjalizowane, czy nowo utworzone agendy biurokratycznego aparatu, to staje się dla nas jasne, iż w tym szaleństwie jest metoda. Tego rodzaju programy mają przede wszystkim na celu korzyści aparatu biurokratycznego, a rodzina, czy cokolwiek innego, co ma być w ten sposób „wspierane”, jest jedynie wygodnym pretekstem.

Podobnie rzecz się ma w przypadku pomysłów, by kobieta zajmująca się prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci, otrzymywała od państwa pensję i ubezpieczenie emerytalne. Jest oczywiste, iż środki potrzebne na wypłacanie pensji i składek ubezpieczenia emerytalnego dla tych kobiet zostaną ściągnięte z ich mężów, a ponieważ zarówno ściąganie, jak i wypłacanie pensji wymaga przynajmniej powiększenia aparatu biurokratycznego, kobiety –gospodynie domowe nigdy nie otrzymają tyle pieniędzy, ile wcześniej państwo odbierze ich mężom. W rezultacie takiego zabiegu kondycja materialna rodziny pogorszy się, a nie polepszy, a poza tym władza publiczna będzie miała pretekst do władczego wkraczania w stosunki rodzinne, między męża i żonę.

Po pierwsze, skoro ma wypłacać pensję kobiecie prowadzącej dom i wychowującej własne dzieci, z pewnością przyzna sobie uprawnienia do ustalania, a następnie kontrolowania warunków, od jakich spełnienia taka pensja mogłaby być wypłacana. W te warunki bardzo łatwo będzie wkomponować różne elementy ideologiczne – na przykład – że dzieci powinny być wychowywane w duchu „tolerancji”, zaś dom prowadzony zgodnie z wymaganiami „zrównoważonego rozwoju” – cokolwiek byśmy pod tym nie rozumieli. Słuchając radiowej audycji poświęconej sytuacji kobiet, w której uczestniczyła pani z Ministerstwa Pracy, przekonałem się z przerażeniem, że i Polska dorobiła się już hunwejbinów politycznej poprawności, wytresowanych i równie fanatycznych, jak maoistowscy aktywiści „Czerwonej Gwardii”.

Wprowadzając katalog warunków objęcia kobiet – gospodyń domowych państwową pensją i ubezpieczeniem emerytalnym, biurokracja uzyskuje dodatkowy element nacisku ekonomicznego na rodzinę, bo przecież stwierdzając niedopełnienie jakichś warunków, będzie mogła pensję odebrać lub zmniejszyć, nie zmniejszając jednocześnie obciążeń nałożonych na pracującego męża. Dodatkowo samo wprowadzenie takiego systemu musi spowodować rozluźnienie więzi rodzinnych. Jak poucza noblista Gary Stanley Becker, ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali, nawet jeśli świadomie tego wcale nie robią. Jeśli zatem kobieta będzie miała świadomość, że jej osobista sytuacja materialna, a także sytuacja materialna rodziny zależy przede wszystkim od kontrolujących ją urzędników, a nie od męża, czy dzieci, to będzie starała się zadowolić wymagania urzędników i stosować się do ich życzeń, a nie do oczekiwań członków rodziny. W tych warunkach siłą rzeczy musi wkraść się uczucie obcości, które dodatkowo będzie sprzyjało zewnętrznej manipulacji.

Nie miejmy żadnych złudzeń, że te manipulacje się nie pojawią. Nie ma co liczyć na dobrą wolę biurokracji. Przekonała mnie o tym wypowiedź przedstawicielki ministerstwa ze wspomnianej audycji. Jednym tchem oznajmiła ona, że „większość” kobiet życzy sobie przedłużenia „aktywności zawodowej” do 65 lat, a jednocześnie – że „większość” chętnie przeszłaby na wcześniejszą emeryturę. Tę sprzeczność można wyjaśnić tylko w jeden sposób: oto biurokracja, wiedząc, że system emerytalny bankrutuje, przygotowuje opinię publiczną na wycofanie się władz państwowych z zaciągniętych zobowiązań i przedłużenie kobietom wieku emerytalnego, rzekomo na ich własne żądanie.

Wreszcie warto wyciągnąć wnioski z tego, że kryzys rodziny pojawił się wraz z rozpoczęciem aplikowania poszczególnym społeczeństwom coraz to nowych „zdobyczy” socjalistycznych i pogłębia się w miarę inwazji ideologii socjalistycznej na nasze życie społeczne. Istnieje ścisły związek przyczynowy między jednym i drugim. Nie można sobie wyobrażać, że zastosowanie rozwiązań socjalistycznych w gospodarce, czy podziale dochodu narodowego pozostanie bez wpływu na stan tkanki społecznej. Socjalizm był pomyślany, jako system integralny i tak działa. Jeśli zatem chcemy nie tyle „bronić”, co obronić rodzinę przed zagrożeniami, to przynajmniej nie powinniśmy lekkomyślnie ich na nią ściągać.

Stanisław Michalkiewicz | Data dodania na starej stronie PAFERE: 2007-05-22 20:13:19

PRZEZStanisław Michalkiewicz
Poprzedni artykułMichalkiewicz: Co będziemy palili?
Następny artykułMichalkiewicz: Suwerenność a konstytucja Unii Europejskiej
Stanisław Andrzej Michalkiewicz – polski prawnik, nauczyciel akademicki, eseista, publicysta, polityk oraz autor książek o tematyce społeczno-politycznej. Działacz w opozycji PRL, współzałożyciel Unii Polityki Realnej i Członek Rady PAFERE.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj