Teodor Malloch o Polsce, Europie i Cywilizacji Zachodniej. Przemówienie kandydata Prezydenta Donalda Trumpa na ambasadora USA przy Unii Europejskiej

Przemówienie Teodora Mallocha, kandydata Prezydenta Donalda Trumpa na ambasadora USA przy Unii Europejskiej, wygłoszone w dniu 2017.05.12

fot. http://www.tedmalloch.com/videos/
PAFERE WIDEO

Polska, Europa i Cywilizacja Zachodnia

Dzień dobry. Chciałbym przywitać wszystkich zgromadzonych tutaj, na terenie organu ustawodawczego, w Sejmie, który był już świadkiem gorszych dni. Pamiętam ten dzień, gdy śmierć Jana Pawła I utorowała drogę dla Jana Pawła II – pierwszego w dziejach niewłoskiego reprezentanta Chrystusa na Ziemi. Pamiętam też jak Ronald Reagan, ignorując zastrzeżenia swoich współpracowników, powiedział prezydentowi Gorbaczowowi: Zburz Pan ten mur.

To były ciemnie czasy dla Polski, gdy Sejm był pełen komunistycznych sykofantów (płatnych donosicieli), cynicznie wspierających ucisk własnego narodu dla własnych korzyści. W odniesieniu do tamtych dni, można powiedzieć, że dzisiaj mamy w Polsce „poranek”. A to dlatego, że podczas ostatnich wyborów nie wybrano ani jednego socjalisty do senatu. Pozwólcie, że pogratululuję Polsce tego, że jest najroztropniejszym krajem w Europie, jeśli nie na całym świecie.

Polska obecnie znajduje się na rozdrożu. Świat wokół niej zmienia się w kierunku relatywizowania moralności. A jednak wasz kraj zawsze znał różnicę między dobrem a złem, między prawdą a fałszem, między postawami moralnymi a negocjacyjnymi wahaniami. Wyprzedzając czasy, Polacy odrzucili nazizm i komunizm. Wyprzedzając czasy, Polacy zdołali przywrócić siłę rynku w swoim kraju. Wyprzedzając czasy, Polska uznała, że XXI. wiek będzie zdominowany przez państwa narodowe, a nie przez chwalone tak często regionalne integracje i globalizację. Polska rozumie też czym jest suwerenność.

Chciałbym się teraz odnieść do europejskiej tendencji pisania historii na nowo. To, co przekształciło się w Unię Europejską, domaga się uznania za długotrwałe utrzymanie powojennego pokoju. Pokoju, którego podstawą było NATO, amerykańskie bazy rozsiane po Niemczech i broń jądrowa, którą umieściliśmy w Turcji i w Holandii. Pax Americana nie jest wynikiem Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Te instytucje były częścią infrastruktury pokojowej, lecz nie były ani jej gwarantami ani inicjatorami. Wolność Europie zapewniła Ameryka, a w zasadzie danina jej krwi i jej potęga.

Oczywiście Polska, będąca ofiarą rządów komunistycznych, które nastąpiła zaraz po nazizmie, może słusznie spytać o jakim pokoju mówimy? Dekady ucisku dały początek bohaterom antykomunistycznego ruchu Solidarność i św. Jana Pawła II Wielkiego, który dziś uśmiecha się z Nieba do nas, tu zgromadzonych. Ci, którzy wierzyli, że ich naród może mieć lepsze życie i mieli odwagę, odmienili historię. Ciekawe czy Unia Europejska też chciałaby sobie przypisać i ich odwagę?

Tyle w temacie przeszłości. Jesteśmy tutaj, by mówić o przyszłości. Polska rozkwitła, wyzwoliła swój naród i swoją gospodarkę. W ramach kapitalistycznego, wolnorynkowego systemu, który wygrał zimną wojnę, Polacy są dziś bardziej zamożni niż kiedykolwiek wcześniej. Polska stała się integralnym partnerem Stanów Zjednoczonych w dziedzinie bezpieczeństwa i przyjacielem, będąc jednym z nielicznych krajów, który wydaje odpowiednie środki na swoje bezpieczeństwo i któremu zależy na tożsamości i kulturze własnego narodu.

Polska jest naprawdę niezawodna w niestabilnym regionie. Polska stała się wschodzącycm liderem w Unii Europejskiej, otoczona sojusznikami z Grupy Wyszehradzkiej i Międzymorza. Słyszałem nawet, że pewnego dnia Polacy chcą polecieć znów w kosmos.

Ameryka z uznaniem patrzy na to wszystko, ale przede wszystkim jesteśmy dumni z tego, że Polska podjęła wyzwanie związane z przywództwem, a ta duma jest podzielana przez miliony Amerykanów polskiego pochodzenia. Ci dumni i dobrzy ludzie liczący około dziesięć milionów są wyróżniającymi się Amerykanami – ostoją naszej republiki. Dorastając w Filadelfii, kolebce wolności, a dosłownie w „mieście braterskiej miłości”, mogę potwierdzić, że polski wkład w rozwój Ameryki jestogromny. Jesteśmy wam bardzo za niego wdzięczni. Moim najlepszym przyjacielem z dzieciństwa był Franciszek Ołdyński, którego rodzinę i jego samego dobrze pamiętam. Nie muszę przypominać, że Kazimierz Pułaski, po przegranej wojnie domowej, uciekł przed wyrokiem śmierci do Ameryki. Tam jako generał brygady służył w Armii Kontynentalnej i dowodził kawalerią. Uratował armię Jerzego Waszyngtona w bitwie pod Brandywine i zginął dowodząc szarżą podczas oblężenia Savannah, mając zaledwie 31 lat. Obecnie Pułaski jest znany jako „Ojciec amerykańskiej kawalerii”.

Podobnie jak wówczas, obecnie Polska i Stany Zjednoczone stają przed wieloma wyzwaniami. Jesteśmy jednak pewni, że Polska będzie nadal wyprzedzała swoje czasy, wiedząc którą drogę obrać, a której unikać. Tymczasem inne narody europejskie pogrążone są w zmaganiach z problemami wynikającymi z ich przeszłości, niektórymi tak starymi, jak te narody. Wielkim pytaniem obecnej doby w Europie jest to, czy Unia Europejska powinna w pełni podporządkować sobie państwa członokowskie. Na papierze zapisano wiele powodów przemawiających za tą ideą. Niestety, lepiej by było gdyby pozostały tylko na papierze.

Do Unii Europejskiej należą jedne z największych narodów świata. Ich tożsamości została wykuta w ogniu i płomieniach tysięcy lat historii i cywilizacji. Próba złączenia ich w jednorodną tożsamość europejską jest fantazją. Zmuszanie ich do przejścia przez homogenizującą maszynkę do mięsa jest poważnym przestępstwem.

Nawet Ameryka, z historią znacznie krótszą niż prawie każdy kraj europejski, złożona całkowicie z wyrzutków i pionierów, którzy zdecydowali się na amerykański eksperyment, miała kłopot z uformowaniem spójnej całości. Kiedy brat wystąpił przeciwko bratu w wojnie domowej w 1865 roku, generał Lee, który dowodził siłami rebelianckimi południowych secesjonistów, dał uzasadnienie swojego odejścia od Unii, mówiąc „Nie mogę wyciągnąć szabli przeciwko swoim rodakom z Wirginii”. Jego lojalność wobec rodzimego stanu wyprzedzała lojalność wobec Unii, a skoro Wirginia ogłosiła secesję, to i on do niej przystąpił. Można zadać wam, Polakom, pytanie: czy moglibyście wyciągnąć szablę przeciwko swoim rodakom na rozkaz z Brukseli?

Unia Europejska nigdy nię będzie tak silnie zjednoczona, jak zjednoczone są Stany Ameryki Pólnocnej. Różne okoliczności wymagają różnych środków i różnych celów. Zjednoczenie 27 lub więcej kultur, państw narodowych i ich historii, z których każda ma tysiące lat za sobą, jest niemożliwością, bez względu na to, jak pięknym w teorii wydaje się ten pomysł. Istnieje powód, dla którego nikt dziś w Europie nie mówi językiem esperanto. My, dzieci Zachodu, mamy wiele wspólnego i zawsze będziemy mieli: chrześcijaństwo, prawo rzymskie, język łaciński i poszanowanie wolności jednostki do postępowania zgodnie z własnym sumieniem. Tylko tutaj musimy się zgadzać, wszystko inne jest naturalną koleją rzeczy.

W kontekście dzisiejszej dyskusji powinniśmy pamiętać, że suwerenność i globalizm to dwa różne punkty odniesienia, z których wynikają dwa nurty działalności politycznej. Suwerenność wskazuje na państwo narodowe jako główny podmiot w działaniu geopolitycznym, podczas gdy wizja globalistyczna widzi ten podmiot na poziomie ponadnarodowym, czy to w Unii Europejskiej lub ONZ, lub w jeszcze innych mglistych realiach, takich jak tzw. „globalna wspólnota” lub „społeczeństwo międzynarodowe”.

Są to dwa konkurencyjne światopoglądy, ponieważ są one sobie przeciwstawne. Powinniśmy najpierw przyjrzeć się temu dwumianowemu napięciu w kontekście niedawnych wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, które przynajmniej częściowo można uznać za zwycięstwo światopoglądu nacjonalistycznego lub suwerenności nad podejściem globalistycznym. Zaraz przedstawię kilka krótkich refleksji nad analogią do procesów występujących obecnie w Europie.

Suwerenność oparta jest na ważnej zasadzie filozofii społecznej, która pozwala na lepsze zrozumienie na czym suwerenność w swej istocie polega. Ta zasada była tłem dla niedawnych dyskusji, pomimo, że nie powoływano się na jej nazwę. Chodzi mi o pojęcie subsydiarności, pojęcie dobrze znane również w Polsce.

Zasada ta jest często mylnie pojmowana jako zwykłe udzielanie pomocy (lub „subsydiów”) potrzebującym. W rzeczywistości jej znaczenie jest inne. Subsydiarność to zasada, mówiąca o tym, że każdy szczebel władzy powinien realizować tylko te zadania, które nie mogą być skutecznie zrealizowane przez szczebel niższy lub pojedyncze osoby działające w ramach społeczeństwa.

Chociaż pojęcie „subsydiarności” weszło do naszego słownictwa politycznego dopiero w ubiegłym stuleciu, sama idea ma za sobą intelektualną historię tak starą, jak europejska myśl polityczna. Jej początki można dostrzec już w starożytnej Grecji, była też podejmowana przez Akwinatę i średniowiecznych scholastyków. Johannes Althusius rozwinął ją w powiązaniu ze swoją teorią o świeckim państwie federalnym w XVII stuleciu, a później jej odbicie można znaleźć w myśli takich aktorów politycznych i teoretyków jak Monteskiusz, Locke, Tocqueville, Lincoln i Proudhon.
To pochodzące z łaciny pojęcie wywodzi się z organizacji wpółdzialania Rzymskich legionów. Subsydium była to część wojsk utrzymywanych w rezerwie, której zadaniem było wspieranie linii frontowych, gdy zachodziła taka potrzeba. W bardziej ogólnym znaczeniu można to oczywiście tłumaczyć jako „wsparcie”, „pomoc” lub „ochrona”.

Kościół rzymskokatolicki, który obecnie jest częściej kojarzony z globalizmem, był głównym zwolennikiem zasady subsydiarności. Papież Pius XI napisał w 1931 roku:

Obowiązuje jednak niewzruszenie ta podstawowa zasada filozofii społecznej, której nie można ani naruszyć, ani zmienić, że: tak jak nie wolno odbierać poszczególnym ludziom i powierzać społeczności tego, co mogą oni wykonać z własnej inicjatywy i własnymi siłami, tak byłoby krzywdą, a zarazem niepowetowaną szkodą i zaburzeniem należytego ładu społecznego, jeśliby większe i nadrzędne społeczności przejmowały te zadania, które mogą skutecznie wykonać mniejsze zrzeszenia niższego rzędu. Wszelka bowiem działalność społeczna winna w swym założeniu i z samej swej natury wspomagać członków społeczności, nigdy zaś nie niszczyć ich ani nie wchłaniać. [Wikipedia, stan. 201705]

W Stanach Zjednocznych widoczne są zastosowania tej zasady. Rząd federalny powinien wziąć odpowiedzialność tylko za te sfery, którymi należy zarządzać wyłącznie na szczeblu federalnym. Są nimi: obrona narodowa, polityka pieniężna i fiskalna, autostrady międzystanowe itp. Podstawowa zasada subsydiarności polega na tym, że jeśli obywatel, rodzina, społeczność lokalna lub inna grupa społeczna może radzić sobie z danym zagadnieniem, to powinna mieć prawo do zarządzania nim. Jest to zasada ukierunkowana na ograniczanie wpływu rządu, federacji lub organów podnarodowych, promuje ona lokalną i indywidualną inicjatywę oraz kreatywność.

Rewolucja Trumpa – bo tylko tak ją można określić – jest bezpośrednim wynikiem ludzkiej instynktownej tęsknoty za możliwością kształtowania warunków w jakich się żyje, pracuje i wychowuje dzieci. Wybór Trumpa to wyrażenie przez społeczeństwo USA chęci powrotu do zasady subsydiarności. Ta chęć spowodowana była różnymi czynnkami: reakcją na nadmierne regulacje, rządowe nadużycia i prawo, które ingeruje w nawet najbardziej podstawowe ludzkie działania. Ta chęć została również spowodowana, przez niepisane, lecz mocno egzekwowane reguły politycznej poprawności, które wpływają na wolność myśli, mowy i wyrażania się na piśmie.

Te nadmierne kompetencje, hiperregulacja i mikrozarządzanie są powszechnie i całkiem słusznie postrzegane jako owoc pychy elit wobec prostego człowieka, klasy wyższej wobec klas niższych i establishmentu wobec obywateli. Są postrzegane jako wyraz poczucia wyższości, która chce instruować i dostosować masy zgodnie ze swoim „oświeconym” zrozumieniem tego jak powinien funkcjonować świat, co powinni ludzie myśleć i jak powinni się zachowywać.

Ta rewolucja nie tylko pozostawiła w tyle liberałów, lecz również dużą część konserwatystów, którzy nie potrafili jej zrozumieć lub do niej dołączyć. Odwaga, gniew, wściekłość i brutalność Donalda Trumpa, choć szokujące i skandaliczne dla prawicowego establishmentu, zaintrygowały i ożywiły zapomnianych wyborców, przekonując ich, że polityczna poprawność może jednak nie ma ostatniego słowa i że wolna, niezależna myśl oraz jej wyrażanie mogą być nadal możliwe.

Pomimo ciągłych peanów na temat różnorodności, akademickie i społeczne elity w rzeczywistości próbowały narzucić nam unifikację nowego typu. Przedkładały spójność, regularność i jednolitość nad wolność, inicjatywę i kreatywność.

Jednak świat, w którym wszystko już zostało odkryte i jest odgórnie ustalane, jest światem nudnym i przerażającym; światem, który tłumi i niszczy kreatywność ludzkiego ducha. Rewolucja Trumpa jest po prostu reakcją na centralizację władzy.

W ubiegłym roku, podczas wyborów prezydenkich w Stanach Zjednoczonych, brytyjski historyk Paul Johnson napisał dla magazynu Forbes znaczący esej na temat popularności Donalda Trumpa. Zaczął od konstatacji, że choroba psychiczna znane jako „polityczna poprawność” jest jednym z najbardziej niebezpiecznych schorzeń intelektualnych, które kiedykolwiek zaatakowały ludzkość. Następnie wskazał, że najlepszym lekarstwem na polityczną poprawność, którą zarażona jest Ameryka, jest Donald Trump oraz, że to właśnie reakcja na nią spowodowała tak ogromną popularność Trumpa. To dobrze, że Donald Trump czyni takie postępy w amerykańskich prawyborach, napisał Johnson. Jest wulgarny, obraźliwy, paskudny, niegrzeczny, prostacki i oburzający. Mówi też, co myśli i, co ważniejsze, uczy Amerykanów, aby znów zaczęli myśleć samodzielnie. Za Obamy, zdecydowanie najbogatszy i najbardziej wydajny naród na Ziemi, został przechytrzony i wymanewrowany oraz sprowadzony do potęgi drugiej klasy przez Rosję Władimira Putina. Ameryka stała się ofiarą politycznej i gospodarczej choroby Alzheimera, narodowej słabości i geopolitycznego upadku.

Johnson również słusznie zauważył, że żaden z republikańskich kandydatów wlokących się za Trumpem nie miał odwagi, aby odwrócić ten godny pożałowania upadek. Johnson miał rację, co potwierdziło listopadowe zwycięstwo Trumpa.

Spójrzmy teraz na Europę, a zwłaszcza na relacje między Unią Europejską a poszczególnymi państwami członkowskimi, w tym Polską. Na podstawie własnej konstytucji, Unia Europejska uznaje zasadę subsydiarności w odniesieniu do poszczególnych państw. Teoretycznie nakłada ona na siebie obowiązek ograniczenia ingerowania w niższe formy organizacji społecznych i do realizowania tylko takich zadań, których niższe podmioty nie są w stanie zrealizować bez pomocy z zewnątrz.

Zasada subsydiarności jest zdefiniowana w artykule 5 Traktatu o Unii Europejskiej: Zgodnie z zasadą subsydiarności, w dziedzinach, które nie należą do jej wyłącznej kompetencji, Unia podejmuje działania tylko wówczas i tylko w takim zakresie, w jakim cele zamierzonego działania nie mogą zostać osiągnięte w sposób wystarczający przez Państwa Członkowskie, zarówno na poziomie centralnym, jak i regionalnym oraz lokalnym, i jeśli ze względu na rozmiary lub skutki proponowanego działania możliwe jest lepsze ich osiągnięcie na poziomie Unii.

Zasada subsydiarności, wdług UE, ma na celu zapewnienie, że decyzje podejmowane są możliwie jak najbliżej obywatela oraz że prowadzi się stałą kontrolę w celu sprawdzenia, czy działanie na szczeblu UE jest uzasadnione w świetle możliwości ich zrealizowania na niższych szczeblach.

Przestrzeganie zasady subsydiarności sprawia, że możliwe jest istnienie prawdziwie różnorodnego społeczeństwa, które jest zbudowane z mniejszych społeczności, z których każda utrzymuje własną tożsamość, funkcje i suwerenność. Jeśli mniejsze podmioty zostaną zredukowane do zwykłych ekspozytur wyższych podmiotów, wynikiem będzie monolityczne państwo, będące ucieleśnieniem istoty społecznego totalitaryzmu, tj. redukcją wszystkich społeczności w jedno wszechmocne społeczeństwo.

W Europie ta prawdziwa różnorodność przejawia się w odrębnej indywidualności państw, które ją stanowią. Europa jest autentycznym zbiorem różnorodnych kultur. Kultura włoska nie może zostać sprowadzona do ogólnej „europejskiej” kultury. Tak samo zresztą jak i kultury francuska, niemiecka lub polska. Próby takiego ujednolicenia europejskich norm i przepisów, aby wszystkie państwa członkowskie wyglądały i działały tak samo, są wyrazem przemocy wobec bogatej historii i indywidualności każdego narodu i kultury. Pozbawiają Europię i świat kreatwyności, która wywodzi się z tych dynamicznych tradycji.

Wydaje mi się czymś oczywistym, że niedawny wzrost popularności ruchów oddolnych w całej Europie jest bezpośrednim wynikiem instynktowanego zrozumienia, że podstawowa zasada subsydiarności przestała być respektowana i doceniana. Odgórne podejście do sprawowania władzy, gdzie mniejsze jest wchłaniane lub zastępowane przez większe, jest de facto działaniem opresyjnym i jak pokazuje historia na dłuższą metę nie do utrzymania.

Przyjaciele, nowy prezydent USA złożył obietnicę, że znów uczyni Amerykę wielką. Polska wyprzedziła nawet to: pokolenie po 1989 roku już uczyniło Polskę wielką. I czyni to pozostając Polakami. Nadszedł czas, aby wasz kraj wzniósł się do swej naturalnej roli dumnego przywódcy. Jestem wam wdzięczny, że mogłem być świadkiem rozpoczęcia tego procesu.

Poprzedni artykułCenotwórcza rola rynku
Następny artykułLudzkie działanie: Nierówność zamożności i dochodów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj