Imperium w budowie

PAFERE WIDEO

Pomysłodawcom i założycielom Unii Europejskiej przyświecał szczytny cel. Stworzenie jednego, federalnego państwa, które będzie stanowić wspólnotę gospodarczą i wzór demokratycznych rządów prawa. Idea ta miała dodatkowo wyeliminować z naszego kontynentu wojny, które od tysiącleci, systematycznie wyniszczały narody. Droga, którą politycy z europejskich krajów przebyli wspólnie od momentu utworzenia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali w 1951 r., do utworzenia Unii Europejskiej w 1993 r. utwierdzała wszystkich, że obrany kierunek zmian jest słuszny. „Imperium Europejskie” daje szansę na stworzenie najnowocześniejszej, dynamicznie rozwijającej się gospodarki świata, gwarantującej swobody obywatelskie i prawa człowieka. Ale jak to się mówi, diabeł tkwi w szczegółach…

Jednym z elementów wykorzystywanym za pretekst do wywołania wojny, są emocje związane z narodowością, religią i dużymi dysproporcjami w podziale dochodu narodowego. Dlatego usunięcie tych czynników uznano za część planu koniecznego do zbudowania trwałych fundamentów „europejskiego domu”. Niestety, politykom europejskim daleka jest azjatycka wiara w ideę konfucjanizmu. Wiąże się z nią jakże istotna cnota cierpliwości i umiejętności poświęcenia się jednostki dla dobra ogółu. Szczególnie w demokracji, definiowanej jako forma sprawowania rządów, w których źródło władzy stanowi wola większości obywateli.

Niestety sukcesy związane z budową „Imperium Europy” na przestrzeni ostatnich 50 lat, spowodowały samouwielbienie nowych elit politycznych Brukseli. Zamiast zwolnić pewne procesy dla dobra nas wszystkich, jakby zrobili to stratedzy azjatyccy, nasi decydenci uwierzyli, że zmiany społeczne nastąpią szybko, podczas ich kadencji parlamentarnej. Poza tym, to obywatele muszą się poświęcić dla polityków, a nie oni dla dobra swoich społeczeństw.

Przez pośpiech zaczyna dochodzić do wypaczenia systemu demokratycznego. Mniejszość decyduje o losach większości. Wszelkie niezadowolenie społeczne określane jest jako tzw. mowa nienawiści, cokolwiek miałoby to znaczyć.

Potrzeba budowy demokratycznego, jednolitego społeczeństwa europejskiego ma prowadzić m.in.: poprzez ideologię gender, walkę z religią i wszelkimi oznakami patriotyzmu. Wykorzystując media głównego nurtu tworzy się przeświadczenie, że normalność (będąca cechą większości) staje się śmieszna, faszystowska, głupia. Wymusza się na społeczeństwach tzw. poprawność polityczną, sztuczny twór ograniczający prawa człowieka do swobody wypowiedzi.

Chęć zapewnienia socjalu dla obywateli, który wyeliminuje niesprawiedliwe podziały społeczne, tworzy kolejny, quasi komunistyczny dyktat. Zamiast gospodarki rozwijającej się w myśl praw popytu i podaży, mamy urzędników wydających kolejne regulacje. Prowadzi to do patologii, w których pracodawca prawie nie może zwolnić swoich pracowników, a świadczenia socjalne stają się zabójcze dla gospodarek.

Sprowadzenie emigrantów, które ma cele ekonomiczne, ukryte za parawanem misji humanitarnej, przekształca się w fundowanie kolejnych przywilejów bliżej nie określonej grupie społecznej. Dodatkowo zamiast podjąć się dialogu ze swoim społeczeństwem, zaczynają pojawiać się chwyty i zagrywki władzy, znane z okresu komunizmu.

Ostatnim niewypałem może okazać się Traktat Lizboński. Duża część krajów europejskich dobrowolnie zrzekła się w nim części swojej suwerenności. W praktyce okazało się, że mamy wspólną politykę i cele, gdy są one zgodne z działaniami Francji i Niemiec. W odwrotnej sytuacji zarzuca się innym niszczenie tak wspaniałego i delikatnego organizmu jakim jest UE.

Jako Euroentuzjasta zaczynam się obawiać o przyszłość budowanego w takim trudzie „Imperium Europejskiego”. Nie chcę, aby wypaczane zasady demokracji i swobód obywatelskich niszczyły „normalność” i doprowadziły do wzrostu idei nacjonalizmu, skonfliktowania islamu z chrześcijaństwem. Oderwanie się elit politycznych od swoich społeczeństw prowadzi wręcz do niszczenia Unii Europejskiej. Chyba, że taki jest cel, a sprawca chce pozostać w ukryciu.

Poprzedni artykułNeoliberalizm – tak. Wypaczenia – nie
Następny artykułCzy bronić krzywej Kuznetsa?
Michał Stachyra - doradca, zarządzający projektami krajowymi i zagranicznymi; prawnik, wieloletni urzędnik administracji państwowej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj