Polityka klimatyczna UE winduje ceny prądu

Dzisiejsze państwowe górnictwo węglowe to kontrolowany przez polityków biurokratyczno-kolesiowsko-związkowy skansen. To generuje koszty, bo kopalnie drenowane są z każdej strony przez różne grupy interesu. Kwitnie nepotyzm i korupcja

foto. internet
PAFERE WIDEO

Jak oszacował Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami, w 2020 roku statystyczne gospodarstwo domowe za emisję dwutlenku węgla płaciło w swoich rachunkach za energię elektryczną 226 zł, a w 2030 roku będzie to już 893 zł! To skutek wdrażania przez Polskę unijnej polityki energetyczno-klimatycznej.

Jednym słowem, podwyżki rachunków za energię elektryczną wynikają z posłusznego wykonywania przez rządzących dyrektyw wypływających z Brukseli. A eurokraci forsują i wdrażają skrajnie niekorzystną dla Polski politykę likwidacji energetyki opartej o paliwa kopalne, która dominuje w naszym kraju. Tłumaczy to na swoim blogu ekspert energetyczny Andrzej Szczęśniak: „Dzisiaj decyzje o losach dużych inwestycji, a już szczególnie branż strategicznych, takich jak energetyka, zapadają w Brukseli. To w końcu największe zgromadzenie lobbystów, grup wpływu i nacisku. A układ sił wygląda tam nieciekawie dla nas: źródła odnawialne dominują absolutnie, mają po swojej stronie prawie wszystkich polityków, potrafili zmienić te ułomne źródła generacji w swoisty przedmiot kultu. Nic więc dziwnego, że ciągle słyszymy stamtąd hymny na cześć energii odnawialnej”.

Spekulacja emisjami

Wyższe rachunki za energię to rezultat przede wszystkim wdrożonego przez Unię Europejską systemu handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla. To nic innego jak unijny podatek nałożony na energetykę węglową, choć także na inne branże. Oficjalnym celem tych działań jest walka z globalnym ociepleniem. W rzeczywistości to tylko ładny pretekst dla opinii publicznej, a prawdziwym celem jest zmniejszenie konkurencyjności energetyki węglowej wobec odnawialnych źródeł energii. Jednak jak na portalu solidarnosckatowice.pl zauważa prof. dr hab. inż. Władysław Mielczarski z Instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej, Komisja Europejska „straciła kontrolę nad cenami CO2, które dzisiaj kształtują spekulanci. W założeniu system ETS miał wspomagać i stymulować transformację energetyczną. Rzeczywiście mógłby odgrywać taką rolę, gdyby ceny uprawnień emisyjnych były umiarkowane. Jednak obecne ceny są niszczące dla europejskich gospodarek. […] Jeśli ta bańka nie zostanie jak najszybciej przekłuta przez Komisję Europejską, konsekwencje gospodarcze będą katastrofalne. Idea transformacji energetycznej i przemysłowej legnie w gruzach, bo po prostu nie zostanie nic, co można by transformować”.

Elektrownie czy ciepłownie muszą kupować prawa od emisji CO2 na sztucznie wykreowanym quasi-rynku EU ETS, na czym zarabiają tzw. rynki finansowe, a płacą za to de facto odbiorcy energii elektrycznej i ciepła. Pozwolenia na emisję dwutlenku węgla, które na początku 2018 roku kosztowały poniżej 10 euro/t, w maju br. przekroczyły 50 euro/t (sięgając 52 euro/t)! Przy tej cenie ich udział w hurtowej cenie energii elektrycznej wynosi prawie 80%! Czyli nawet ten „drogi” węgiel ma w porównaniu z pozwoleniami niewielki wpływ na koszt wytworzenia energii. Dla porównania, kiedy w 2019 roku ceny uprawnień kształtowały się w okolicach 20-25 euro/t, udział kosztu CO2 w cenie hurtowej energii wynosił około 1/3. W efekcie koncerny energetycznie są zmuszone podwyższać ceny energii, a mimo to nie mają pieniędzy na rzeczywiście potrzebne inwestycje. Prof. Mielczarski dodaje, że jeśli na koniec 2021 roku pozwolenia na emisję CO2 będą kosztować – jak prognozują fundusze hedgingowe – 100 euro/t, to energia zdrożeje o około 150%.

Na dodatek Unia Europejska – o czym głośno trąbią ekolodzy – przekazuje Polsce tzw. „darmowe” uprawnienia do emisji dwutlenku węgla, które rząd sprzedaje na aukcjach i dochód z tego wpływa do budżetu państwa (także do Funduszu Rekompensat Pośrednich Kosztów Emisji). Jednak pieniądze te trzeba wydawać głównie na wsparcie OZE, więc jest to czystą stratą, bo dotuje się coś, co nigdy by nie powstało, gdyby nie te subwencje, gdyż jest rynkowo nieopłacalne.

Większy fiskalizm

Co więcej, oprócz kosztów związanych z emisjami CO2, starsze elektrownie konwencjonalne muszą ponieść koszty związane z dostosowaniem do unijnych norm środowiskowych, które zaczną obowiązywać od sierpnia 2021 roku. Są to normy emisji substancji szkodliwych wymagane przez tzw. konkluzje BAT. By spełnić te normy, siłownie muszą przejść odpowiednie modernizacje i zainstalować aparaturę wychwytującą lub neutralizującą szkodliwe substancje.

Na dodatek od stycznia br. wprowadzono tzw. opłatę mocową. W efekcie Polacy zapłacą rocznie o ok. 100 zł wyższe rachunki za prąd. To opłata związana z rozbudowywanymi instalacjami wiatrowymi i fotowoltaicznymi, które destabilizują cały system elektroenergetyczny. Chodzi o to, że są one niesterowalne i nieprzewidywalne (produkują energię tylko jak wieje wiatr lub świeci słońce), co powoduje, że energetyka konwencjonalna musi się do tego dostosować poprzez odpowiednie manipulowanie mocą, bo inaczej zabrakłoby prądu w sieci. To generuje niepotrzebne koszty, których nie ma, gdy blok węglowy cały czas pracuje na pełnej mocy. I właśnie z opłaty mocowej koszty te będą rekompensowane elektrowniom.

Na rachunkach za energię elektryczną jest też pozycja opłata OZE. Wpływy z niej pójdą na dopłaty dla drogiej energetyki ze źródeł odnawialnych. Oficjalnie OZE mają być rozwijane z powodów ideologicznych. W rzeczywistości chodzi o czysty biznes – by Polakom sprzedać zachodnią technologię wiatrakową i fotowoltaiczną.

Wyrugować konkurencję

Przez politykę energetyczno-klimatyczną Unii Europejskiej, grzecznie wdrażaną przez (anty)polskie rządy, poziom życia całego społeczeństwa jest znacznie niższy niż mógłby być bez tych regulacji, a wkrótce będzie to wyglądało jeszcze gorzej. Ludzie będą coraz więcej wydawać na zużywaną energię. To jednocześnie zarzynanie polskiej gospodarki. W końcu każdy biznes potrzebuje prąd do działania. To uderzenie w polskie firmy, które stają się mniej konkurencyjne wobec koncernów z Zachodu. Po to, by gospodarki krajów Europy Środkowej, które wchodziły do Unii Europejskiej i miały przewagę w niższych kosztach, straciły tę konkurencyjność wobec firm z Europy Zachodniej poprzez rosnące koszty energii i wyższe opodatkowanie.

Polskie władze nie są bez winy. Dzisiejsze państwowe górnictwo węglowe to kontrolowany przez polityków biurokratyczno-kolesiowsko-związkowy skansen. To generuje koszty, bo kopalnie drenowane są z każdej strony przez różne grupy interesu. Kwitnie nepotyzm i korupcja. Brak reform polskiego górnictwa, w szczególności takich jak deregulacja branży, defiskalizacja (górnictwo obciążone jest 34 różnymi podatkami!) i prywatyzacja, doprowadziło do coraz wyższych kosztów wydobycia węgla.

Niestety nic nie wskazuje na to, że polskie władze się otrząsną i przestaną wdrażać szkodliwe dla nas rozwiązania w energetyce, których żąda Bruksela. Przeciwnie, w ramach aktualizacji Programu polskiej energetyki jądrowej w październiku 2020 roku Rada Ministrów przyjęła program ministra klimatu, zgodnie z którym zostaną zlikwidowane wszystkie węglowe elektrownie zawodowe. Problem w tym, że do nich mamy paliwo na kilkaset lat, a na ich miejsce, z powodów politycznych, zostają zbudowane elektrownie gazowe i jądrowe (bo te technologie poza węglem są stabilne i sterowalne), do których gaz i uran będziemy kupować za granicą. Ruch ten ma rzekomo… zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne kraju. Czyli zmieniono znaczenie słów: skierowanie całej branży energetycznej na uzależnienie od importowanych surowców nazywa się większym bezpieczeństwem energetycznym. Dlaczego ludzie dają się tak łatwo manipulować? Skoro wierzą władzy i podoba im się to, co robi Unia Europejska, ich kieszenie zostaną wysuszone w imię dobrobytu zachodnich firm.

Tomasz Cukiernik

Poprzedni artykułDe Soto: Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne (fragment)
Następny artykułMises: Ludzkie działanie. XXVII. Rząd i rynek

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj