Inflacja, czyli bolszewicka redystrybucja dóbr  

Roman Łazarski
PAFERE WIDEO

Nie jest tajemnicą, że współczesny pieniądz emitowany jest w oparciu o dług.  Banki dopisują cyferki na kontach na podstawie obietnicy zarobienia pieniędzy w przyszłości. Odmiana tego mechanizmu pozwala politykom wytworzyć każdą ilość pieniądza, nawet z pominięciem długu. Mechanizm jest legalny, choć powinien być zakazany (jak cała emisja dłużna zresztą). Wymyślony przez ekonomistów politycznych, czyli takich, którzy swoją dziedzinę traktują jak narzędzie uprawiania polityki, jak John Maynard Keynes po objęciu urzędniczego stanowiska. Milton Friedman określał go „helicopter money”. Mainstreamowa ekonomia (nie mylić z ekonomią klasyczną), nazwała go „luzowaniem ilościowym”. Najbardziej obrazowo ujął to Mikołaj Kopernik: „spadlanie monety”.

Ta wydumana nazwa mainstreamowej ekonomii oznacza niesławne, lecz wiecznie żywe, drukowanie pieniędzy bez pokrycia. Choć w zamyśle pomysłodawców, pokrycie istnieje, bo formalnie, drukowanie pieniędzy także odbywa się na bazie zobowiązania. W tym wypadku pod postacią papieru wartościowego – obligacji. Ale od czego ma się twórczych polityków! Pomyślcie tylko, czy brak zachowania równowagi ekonomicznej i zapewnienia pieniądzowi pokrycia, mogą stanowić przeszkodę w wymagającej poświęceń i kosztownej kampanii umacniania władzy?

Mechanizm luzowania ilościowego znany jest rządom wszystkich krajów. Jest stosowany w zależności od politycznych potrzeb. Argumentem naukowym, którym uzasadnia się dosypywanie pieniędzy do gospodarki jest jej pobudzenie poprzez stymulację popytu, zgodnie z zależnością udowodnioną przez Keynesa, za którą macherzy finansowi u władzy są mu dozgonnie wdzięczni. Przykrą, acz nieuniknioną konsekwencją takiego pobudzania jest inflacja. I choć sam Keynes mówił o konsekwencjach swojego odkrycia w ten sposób : „Lenin z pewnością miał rację. Nie ma lepszego, bardziej subtelnego i pewniejszego sposobu niszczenia podstaw funkcjonowania społeczeństwa od psucia pieniądza. Przez ciągły proces inflacji rządy mogą w niedostrzegalny sposób konfiskować ważną część bogactwa swoich obywateli… Proces ten zubaża wielu. Proces ten angażuje wszystkie siły ekonomiczne po stronie destrukcji i robi to w taki sposób, że mało kto potrafi podać prawdziwe przyczyny takiego stanu rzeczy”, to mało który z polityków, wykazuje na tyle rozwagi, by powstrzymać się przed stosowaniem rozwiązania, które na krótką metę rzeczywiście powoduje chwilowe ożywienie gospodarki, ale którego skutki są iście niegodziwe i zabójcze w długiej perspektywie.

Kraje rozsądne stosują luzowanie tylko w sytuacjach nadzwyczajnych i starają się to robić w sposób przemyślany i zrównoważony, dbając o zabezpieczenie wartości wprowadzanego pieniądza. Tak to wygląda w teorii.  W Polsce, luzowanie ilościowe odbywa się na przykład tak: rząd powołuje spółkę akcyjną i nazywa ją Funduszem Rozwoju. Zadaniem funduszu jest dotowanie projektów gospodarczych. Do tego celu fundusz potrzebuje pieniędzy. Otrzymuje je z NBP. W jaki sposób? Fundusz wypuszcza obligacje, które NBP kupuje. Nie musi być to wykup bezpośredni. Mogą w tym uczestniczyć komercyjne banki, jako pośrednicy. W zasadzie im dalej od możliwości stwierdzenia skupu zobowiązań rządowych przez bank centralny, tym lepiej, ponieważ finansowanie długu państwowego z budżetu jest zakazane. Ale w tym przypadku zakaz nie jest łamany, ponieważ fundusz jest jednostką sektora prywatnego (spółka akcyjna) i wyemitowanych przez niego papierów wartościowych zakaz nie obejmuje. Potem wypuszczone przez fundusz obligacje NBP umarza. Trudno, żeby było inaczej, skoro powołany fundusz de facto nie ma zdolności zarabiania pieniędzy, którymi mógłby spłacić dług. Ale nie o spłatę chodzi przecież od początku. Tylko o gospodarcze perpetuum mobile: maszynę wytwarzającą pieniądze, których nie trzeba zwracać. Marzenie wszystkich socjalistycznych rządów, partii Razem, Lewicy, red. Wosia i innych przedstawicieli marksizmu-leninizmu. Eureka, chciałoby się rzec. Niech żyje Keynes! Tak też uważają w naszym banku centralnym, bo rozwiązanie akceptowane jest jako „powszechnie stosowane narzędzie polityki pieniężnej” (żródło: NBP). Co prawda, o umarzaniu długu NBP nie mówi wprost, ale też nie sądzę, że oczekuje, iż rząd przyniesie mu te pieniądze, np. w walizkach. NBP tłumaczy jedynie mętnie o „alternatywnych sposobach stymulowania gospodarki” oraz „działaniach zmierzających do obniżenia długotrwałych stóp procentowych” (źródło: NBP). To nie jest żart. NBP oficjalnie wyjaśnia, że jest to instrument obniżania zwrotu z papierów wartościowych, które rząd wcześniej sprzedał jako opatrzone zwrotem wyższym. Ot taka, wydawałoby się zwyczajna w mniemaniu NBP, administracyjna ingerencja banku centralnego w zawarte kontrakty. Drobiazg. W praktyce oznacza to oczywiście rozcieńczanie pieniądza tak, jak ongiś zastępowano srebro w monetach innym metalem.  

Bo trzeba wiedzieć, że we współczesnej gospodarce opartej na pieniądzu fiducjarnym, problem zaczyna się nie tyle w momencie, kiedy pieniądz wchodzi do gospodarki w połączeniu z odpowiadającym mu zobowiązaniem. To oznacza ryzyko, ale jeszcze nie tragedię. Prawdziwy problem zaczyna się, kiedy zabezpieczający wartość pieniądza dług rozmywa się i znika, uwalniając pieniądz od równoważącego go pokrycia. W przyrodzie, jak wiadomo, nic nie pozostaje bez konsekwencji i ktoś za ten rozpływający się dług musi ostatecznie zapłacić.

Aby jeszcze bardziej przybliżyć mechanizm wyczarowywania pieniędzy, posłużmy się następującą sytuacją. Wyobraźmy sobie dużą firmę X i jej prezesa. Wyobraźmy sobie, że prezes nie ma pieniędzy (bo np. przejadł, przepił), ale pilnie chce kupić mieszkanie. Nie może tak po prostu wziąć pieniędzy z firmy, bo właściciele, pracownicy, głosowania, sprawozdania finansowe, prezentacje wyników itp., ogólnie rzecz biorąc, zasady. Ale prezes potrzebuje pilnie i dużo, bo sytuacja z jego perspektywy jest niecierpiąca zwłoki. Podobnie jak u polityków  przed wyborami. Prezes zawiera więc z firmą X umowę pożyczki. Ale nie taką, w której firma pożycza jemu pieniądze, tylko taką, w której to on pożycza firmie 10 milionów PLN. Oczywiście żadne pieniądze nie są przekazywane, bo przecież prezes ich nie ma. Jedyne co powstaje naprawdę, to zapisane papiery. Powiedzmy, że pożyczkę zatwierdza główny księgowy, którego prezes przekonał do uwiarygodnienia sprawy. W ten sposób powstaje ważny dokument, informujący o długu. Jasne jest, że w sytuacji doskonałego poinformowania stron, nie tylko prezes i księgowy, ale i cała firma, wiedzieliby, że taki dokument jest papierem bez znaczenia, dopóki w ślad za nim nie pójdą prawdziwe pieniądze. Inaczej będzie, gdy w firmie X nie ma takiej wiedzy. Nieświadoma firma księguje papier jako zobowiązanie. Natomiast prezes, nie chcąc brudzić rąk odzyskiwaniem pożyczki, sprzedaje  dług wyspecjalizowanej firmie windykacyjnej za 20% wartości, czyli 2 miliony. Co wystarcza na zakup mieszkania. Dalej firma windykacyjna zajmuje się odzyskiwaniem długu. Nota bene, firma windykacyjna też jest zadowolona, bo za 2 miliony uzbroiła się w aktywo warte 10 milionów, co wykorzystuje do dumnego prezentowania większego majątku, czym zachęca inwestorów, od których także pobiera zupełnie prawdziwe pieniądze. Niezorientowanej, nieprzygotowanej firmie X, pozostaje tylko pracować, zarabiać i spłacać. 

Warto zadać sobie pytanie, kto w tej sytuacji jest naprawdę dojony? Bo uwaga, nie jest to firma. Potocznie, można sytuację opisać, że prezes wydoił firmę. Ale firma stała się tu jedynie narzędziem. Tak naprawdę dojeni są klienci firmy, którym z powodu konieczności pokrycia dodatkowego kosztu w wysokości 10 milionów, trzeba podnieść ceny produktów/usług. Widzimy więc, że mieszkanie prezesa (oraz majątek firmy windykacyjnej), będą musieli sfinansować klienci firmy X. Ile tego rodzaju „zobowiązań” jest w stanie obsłużyć firma, zanim upadnie? W tym miejscu warto podkreślić, że na wolnym rynku, takie negatywne praktyki są szybko eliminowane. Ponieważ spowodowany nadużyciami wzrost cen, momentalnie powoduje odpływ klientów do konkurencji i upadek (albo naprawę) złej firmy. Utrzymywanie złych praktyk przez długi czas, możliwe jest tylko na rynku regulowanym, do którego dostęp jest ograniczony przez rządowe pozwolenia i skomplikowane przepisy. W wyniku czego, liczba firm jest ograniczona, a klienci zmuszeni do korzystania z usług tych firm, bez względu na stosowane praktyki, nieświadomie chronią w ten sposób oszukańczych prezesów i utrwalą nieprawidłowości. Tak jak w przykładzie.

W opisanej historii z firmą X i jej prezesem oszukańczy mechanizm jest widoczny od razu i jasne jest, kto kogo okrada. Dlaczego nie dostrzegamy tego w przypadku drukowania pieniędzy? Powód leży w dostępie do informacji. Bo wiedzieć trzeba, że pomiędzy naszym przykładem, a drukowaniem pieniędzy przez państwo, nie ma żadnej różnicy. Mechanizm to ten sam rodzaj oszustwa: prezes firmy X emituje papier wartościowy (dokument pożyczki) bez pokrycia, na podstawie którego wyłudza majątek za pośrednictwem firmy X od jej klientów. Jest to możliwe dlatego, że nikt nie wie, że papier jest fałszywy i nie niesie za sobą żadnej wartości. NBP także emituje papier bezwartościowy, bez pokrycia, powodując wyłudzenie majątku od wszystkich na obszarze jurysdykcji RP, do których posiadający te papiery przyjdą wymienić je na rzeczy o prawdziwej wartości. Odbiorcy tych banknotów także nie wiedzą, że pieniądze są fałszywe! Bo formalnie są oczywiście legalne, ale pod względem wartości są tak samo fałszywe, jak wspomniana umowa pożyczki. I tak jak w przypadku tej pożyczki, za którą wyłudzone zostało mieszkanie, drukowanie pieniędzy bez pokrycia umożliwia znajdującym się w uprzywilejowanym położeniu, lepiej poinformowanym, posiadaczom pustych pieniędzy, przechwycenie za ich pomocą dóbr o realnej wartości, kosztem ludzi posiadających te dobra oraz tych, którzy trzymają prawdziwe, zarobione wcześniej pieniądze, a którzy tych dóbr nie nabędą. To ci właśnie zostali okradzeni z wartości, na którą pracowali. I to w iście bezceremonialny, bolszewicki wręcz sposób.

Tzw. luzowanie ilościowe, którego dowodem jest inflacja, a z którego zapewne chciałaby skorzystać lewica przy budowie 300 tys. mieszkań dla 300 tys. „prezesów”, jest więc niczym innym, jak narzędziem złodziejskiej redystrybucji dóbr i prowadzi do okradania z wartości tych, którzy posiadają majątek, na rzecz tych którzy go nie posiadają. I żeby tzw. sprawiedliwości społecznej stało się zadość, beneficjentami tej redystrybucji nie są ci, którzy majątku naprawdę potrzebują, tylko ci którzy są najlepiej poinformowani. Orwell byłby wzruszony, jak trwała i prawdziwa okazała się wizja społeczeństwa folwarku zwierzęcego. Śmiało można więc podsumować, że rosnąca inflacja to sygnał, że w gospodarce trwa rewolucja komunistyczna i złodziejska redystrybucja dóbr nabiera tempa.  

Poprzedni artykułPogrzeb ŚP. inż. Jana Michała Małka, twórcy Chrześcijańskiej Myśli Ekonomicznej
Następny artykułJednostka a społeczeństwo
Prawnik, manager. Absolwent wydziału prawa, rachunkowości zarządczej na London School of Economics oraz szkoły biznesu Oxford University, doktorant wydziału prawa Uczelni Łazarskiego, współwłaściciel i wiceprezes kancelarii księgowo-prawnej w Warszawie (Biuro Łazarski Sp.z o.o.), lider związku przedsiębiorców Kongres Polskiego Biznesu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj