W dobie koronawirusa każde wiadomości w szwajcarskiej telewizji wyglądają podobnie – najpierw wypowiadają się członkowie Rady Federalnej Szwajcarii, gorąco dziękując obywatelom swojego kraju za pozostanie w domach. Potem kamera pokazuje codzienność różnych miast, gdzie beztroskie kobiety w wiosennych sukienkach i mężczyźni w szortach mieszają się z tymi ubranymi jak stalkerzy z „Metra” Glukhowskiego. Szwajcarzy stoją w kolejkach, chodzą na spacery, jeżdżą na rowerze, siedzą na dwóch krańcach ławki. Potem wypowiada się policja, która na początku zawsze informuje o liczbie wręczonych mandatów za nieprzestrzeganie przepisów odnośnie utrzymania dystansu społecznego i zakazu zgromadzeń powyżej 5 osób. Mimo to, policjanci zwykle kończą swoją wypowiedź stwierdzeniem, że ogólnie nie jest źle, za co serdecznie obywatelom dziękują.
Na początku przecierałam oczy ze zdziwienia, dziś się już przyzwy… Nie, do tego chyba nie można się przyzwyczaić. Nadal nie mogę wyjść ze zdumienia, że władza może prosić i dziękować i zalecać zamiast nakazywać i zakazywać. I że zalecenia są (raczej) przestrzegane.
O, tak! Kryzys niezwykle wyraźnie uwypuklił różnice w zarządzaniu państwem, a także różnice mentalności między Polakami i Szwajcarami. I podczas gdy to pierwsze jest mi dość łatwo zinterpretować – w końcu szwajcarska demokracja bezpośrednia nie bez przyczyny jest nazywana realną władzą obywateli, to różnice w postrzeganiu kryzysu epidemiologicznego przez społeczeństwo są dla mnie bardziej zagadkowe. Mogę pokusić się o diagnozę, ale pewnie nie zdołam ująć istoty problemu, który jak podejrzewam jest o wiele bardziej kompleksowy niż nam się zdaje.
Jeśli chcesz poczytać, o tym jakie środki podjęła Szwajcaria w walce z koronawirusem – zerknij do wcześniejszych artykułów: TUTAJ i TUTAJ.
Są różne style zarządzania kryzysem. Z jednej strony mamy styl chiński, którego symbolem są zabite deskami na głucho mieszkania zarażonych koronawirusem i brutalne interwencje służb porządku. Po drugiej stronie bieguna jest styl szwedzki oparty na zaufaniu do społeczeństwa.
Silna ręka czy odpowiedzialność indywidualna?
Gdzie na tej osi stoi Szwajcaria? Szwajcaria, mimo że została bardzo silnie dotknięta przez koronawirusa, dokonała tylko częściowego lockdownu. Owszem, zamknięto sklepy, które nie są nieodzowne do przeżycia, restauracje i instytucje służące rozrywce, zakazane są zgromadzenia powyżej 5 osób, a granice są częściowo zamknięte i kontrolowane. „Zostań w domu”, czy „pracuj z domu” jest natomiast wyłącznie zaleceniem. W Szwajcarii można chodzić na spacery, można cieszyć się piękną pogodą, można uprawiać jogging i chodzić do lasu. Nie ma obowiązku chodzenia w maseczkach. Ten pół-otwarty system oparty na odpowiedzialności obywateli niewątpliwie bliższy jest Szwecji niż Chinom.
Polska za to bardziej idzie drogą chińskiej silnej ręki. Liczba i szczegółowość zakazów i nakazów zadziwia i zmusza do zadania sobie pytania, na ile one mają sens. Życie obywateli wydaje się być zapisane od linijki i aż chciałoby się ironizować, że „można wyjść z domu tylko od 10:30 do 11:04 pod warunkiem, że się nosi okulary, ma się od 18 do 57 lat i oddycha się w rytmie nie szybszym niż 20 razy na minutę, jest się mężczyzną albo mężatką i nie mieszka się w promieniu 2 kilometrów od lasu, a na zewnątrz nie pyli brzoza”….
Czy zakazy i nakazy działają lepiej niż zalecenia?
Nie da się odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Szwajcaria ze względu na swoje położenie geograficzne i bliskość głównych ognisk wirusa w Europie znalazła się na pierwszej linii frontu, jednak jak przekonują eksperci na czele z Danielem Kochem, dziś (17.04.2020) jesteśmy już daleko za szczytem krzywej przyrostu zachorowań. Szpitale wytrzymały, służba zdrowia się nie załamała i już za 10 dni będą wprowadzone pierwsze środki rozluźniające nie-tak-ostry szwajcarski rygor. Trzeba jednak dodać, że Szwajcaria dość późno podjęła działania i nie wiadomo, czy te spóźnione, dość ostrożne ograniczenia nie wpłynęły na alarmującą liczbę przypadków w tym kraju.
Polska, według oficjalnych danych, ze względu na podjęte środki lub relatywne oddalenie od epicentrów wirusa ucierpiała o wiele mniej. Pytanie jednak, czy możemy porównywać sytuację w Polsce i w Szwajcarii, gdy ta pierwsza przeprowadza nieproporcjonalnie mniej testów na koronawirusa. A jak się mówi, im więcej testów, tym więcej stwierdzonych zarażeń…
Jak się zachowuje władza?
Jak już pisałam wyżej, szwajcarska Rada Federalna dziękuje i zaleca. Jest czasami brutalnie szczera, przyznając się do niewiedzy w pewnych tematach, a czasami potrafi warknąć na obywateli, gdy ci zbyt odważnie organizują pikniki w parkach. Przed Wielkanocą w szwajcarskich wiadomościach na RTSUn każdy z 7 członków Rady Federalnej złożył obywatelom życzenia świąteczne i dodał kilka zdań o tym, gdzie będzie spędzał ten przedłużony świąteczny weekend. Prezydent Simonetta Sommaruga powiedziała, że spędza Wielkanoc w domu i że na pewno połączy się ze swoja mamą przez skype i zagra jej jak zwykle na pianinie. Guy Parmelin oznajmił, że zawsze na Wielkanoc wyjeżdża w góry, ale w tym roku zostanie w domu… Jednym słowem – najpotężniejsze osoby w Szwajcarii zrobiły wszystko, żeby dać swoim obywatelom dobry przykład. „My też ponosimy ofiarę z naszej wolności! Dobrowolnie zostajemy w domu! Zróbmy to razem!”
Tak wypowiadała się Rada Federalna przed Wielkanocą. „Zwykle wyjeżdżam, ale teraz zostanę w domu…” „Zadzwonię do mamy”, „może wezmę się za jakąś książkę”. Źródło: RTSUn.
W tym samym czasie w Warszawie odbywają się uroczystości upamiętniające pamięć osób, które zginęły w katastrofie w Smoleńsku. Przedstawiciele partii rządzącej jak gdyby nigdy nic gromadzą się i składają kwiaty przed pomnikiem. Jarosław Kaczyński wybiera się na cmentarz. Cmentarz, który jest zamknięty dla normalnych obywateli… Polska władza nawet nie stara się dać dobrego przykładu. Każdym swoim działaniem i decyzją pokazuje jasno, że są równi i są równiejsi.
Co na to Szwajcarzy?
Działanie władzy nie jest dla mnie zaskoczeniem. W końcu jedno z najpotężniejszych państw świata współrządzone jest przez swoich obywateli, a polska władza jest mocno scentralizowana. Zaskoczeniem jest jednak dla mnie podejście społeczeństwa do nałożonych ograniczeń.
Zacznijmy od Szwajcarów. Na początku bardzo trudno było przekonać Szwajcarów do przestrzegania zasad dystansu społecznego. Wirus, który dotarł do Szwajcarii był ciągle w ich umysłach anegdotyczny i nierzeczywisty. Nie pomagała wiosna. Place zabaw, parki i restauracje były pełne, mimo pierwszych ograniczeń. Dopiero kolejna konferencja prasowa i zamknięcie większości przestrzeni publicznych w Szwajcarii – barów, sklepów z odzieżą, miejsc rekreacji wymiotły ulice szwajcarskich miast. Od tej pory Rada Federalna tylko dziękuje, zamiast gromić… A czy obywatele faktycznie przestrzegają prawa? No, przynajmniej się starają! Parki i promenady, które zwykle tętnią życiem nie są co prawda opustoszałe, ale rzadko zdarza się większe skupisko ludzi.
A co Szwajcarzy myślą o ograniczeniach wprowadzonych przez państwo w celu walki z rozprzestrzenianiem się koronawirusa?
Co ciekawe, działa tu niewidzialna granica mentalności pomiędzy częściami językowymi, którą dziennikarze kreatywnie ochrzcili coronagraben (w czasie „pokoju” to nazywa się roesti- i polentagraben). Większość Szwajcarów z części niemieckojęzycznej chce rozluźnienia i ograniczenia zakazów, a Szwajcarzy z części francusko- i włoskojęzycznej wolą je zachować, a nawet zaostrzyć.
Rozluźnienie czy zaostrzenie przepisów?
Niebieski – zaostrzenie
Czerwony – rozluźnienie
Suisse romande – francuskojęzyczny region
Suisse alemanique – niemieckojęzyczny region
Suisse italienne – włoskojęzyczny region
Skąd taka zaskakująca różnica opinii? Przecież Romandczycy i Ticinesi znani są z celebrowania każdej chwili. To tam leje się wino, a praca jest mniej ważna niż czas wolny. Po pierwsze, włoskojęzyczne Ticino i francuskojęzyczne Vaud i Genewa są regionami Szwajcarii, które są najbardziej dotknięte koronawirusem, więc kryzys epidemiologiczny jest im bliższy. Z drugiej strony, Szwajcarzy niemieckojęzyczni są nastawieni bardziej proekonomicznie, dlatego coraz częściej zadają sobie pytanie, kto za to wszystko zapłaci. (Sondaż „Die Schweiz und die Corona-Krise” przeprowadzonego 3 – 6 kwietnia przez Sotomo na ok. 30 tys. Szwajcarów.)
Co na to Polacy?
To jest dla mnie najbardziej zdumiewające. Polacy w porównaniu do Szwajcarów okazali się niezwykle praworządni, a nieliczne próby obejścia przepisów były ostro piętnowane nie tylko przez władzę, ale też resztę społeczeństwa. Na początku wydawało mi się nawet, że walka z koronawirusem nie zna politycznych kolorów i wszyscy jak jeden mąż zdeterminowani są, żeby „kurcze go raz zostać w domu” i „siedzieć na dwóch niewymownych”. Tak mocno, że aż musieli dodać do tego polskie, niezbyt parlamentarne znaki przestankowe.
Różnica między polskim strachem i determinacją a szwajcarskim pragmatyzmem i beztroską była tak widoczna i zdumiewająca dla mnie, że na początku nie za bardzo mieściło mi się w głowie. Przecież biorąc pod uwagę stereotypy na temat naszego charakteru narodowego, to Szwajcarzy powinni siedzieć ze swoimi strzelbami w przydomowych bunkrach, a Polacy organizować wesołe „końcoświatowe” pikniki. Tymczasem Szwajcarzy spokojnie uprawiali sobie jogging, a Polacy roztrząsali to załamując ręce, że „nawet w domu wysiedzieć nie umieją”.
Czytając krytyczne wypowiedzi Polaków na temat szwajcarskiej polityki pół-otwarcia, mam wrażenie, że wielu z nas nie szanuje miękkiej władzy, władzy, która jest ludzka, przeprasza, dziękuje, rekomenduje, jest szczera. Władza, która według nas jest skuteczna powinna działać tak jak w Chinach. Twarda, mocna ręka to jest dla nas synonim skuteczności.
Dopiero niedawno wraz z nowymi zakazami i nakazami Polacy zaczęli podawać je w wątpliwość. Na profilach wielu moich znajomych, nawet tych, którzy wcześniej krzyczeli o jeszcze mocniejszych karach za złamanie kwarantanny, pojawiły się nakładki z policjantem wypisującym mandat i memy wyśmiewające bezsensowność zakazu wejścia do lasu. Kolega wysłał mi szczegółową relację zdjęciową ze swojej ucieczki z izolacji w celu całkowicie nielegalnego spaceru w parku narodowym… Znaczy się, zaczęła się partyzantka…
Dlaczego Polacy i Szwajcarzy tak mocno się różnią w swoim podejściu?
Poniższa diagnoza jest mocno subiektywna, dlatego zachęcam do dyskusji w komentarzach. Zacznijmy od tego, że Szwajcarzy ufają swojej władzy i systemowi opieki zdrowotnej. Wierzą w to, że nawet gdy zachorują, służba zdrowia stanie na wysokości zadania. Owszem, załamanie włoskiego systemu medycznego przyjęli tak jak każdy z nas – z szokiem i niedowierzaniem, które jednak nie trwały długo. Dlaczego? I docieramy tu, według mnie, do jednej z największych różnic Szwajcarii i Polski, czyli sposobu ukazania kryzysu w mediach.
Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale za każdym razem, gdy sięgam po polską gazetę lub włączam polską telewizję – obojętnie jaką – w moim przełyku rośnie twarda kula paniki. Z ekranu lub gazetowej szpalty wyziera obraz kompletnego chaosu i nie informacji, ale dezinformacji. Temat zdrowotny jest tak spolitycyzowany, że nie wiadomo, w co i komu można wierzyć, a obywatele stali się bydłem wyborczym, niewiele znaczącymi cyferkami w statystykach zarażonych.
Gdy z Włoch zaczęły docierać dramatyczne informacje, a kordony wojskowych ciężarówek z trumnami budziły przerażenie w całej Europie, w szwajcarskiej telewizji RTSUn został nagrany program na żywo z udziałem najważniejszych specjalistów do spraw zdrowotnych kraju, między innymi z ministrem zdrowia Alainem Bersetem, „twarzą” epidemii Danielem Kochem, który wcześniej zjadł zęby w walce z SARSem i ptasią grypą, i dyrektorami dwóch największych szpitali romandzkich – genewskiego HUGu i lozańskiego CHUVu. Przez cały wieczór eksperci odpowiadali na pytania telewidzów. I owszem, było tam mnóstwo niepokojącego „nie wiemy, bo to nowy wirus” i „JAK NA TEN MOMENT, kontrolujemy sytuację”. Nie jestem pewna, czy eksperci powinni używać takich sformułowań. Po słynnym „gdy tak dalej pójdzie, system zdrowotny Szwajcarii może się załamać” w wykonaniu Daniela Kocha przez cały boży dzień odbierałam telefony od przerażonej rodziny, która chciała mnie za wszelką cenę ściągnąć do Polski z tej strasznej Szwajcarii. A tymczasem ja odebrałam to całkowicie inaczej. Mnie szczere „nie wiemy” uspokajało bardziej niż jakiekolwiek butne zapewnienia. Oprócz trudnej szczerości, szwajcarskie wiodące media są wręcz antysensacyjne w porównaniu z mediami polskimi.
Po trzecie, Szwajcarzy przyzwyczajeni są do udziału w rządzeniu państwem. Muszą być przekonani o słuszności podejmowanych środków i ich adekwatności do problemu, żeby się do nich zastosować. Nieuzasadniony rozkaz „z góry” może i nie wywoła otwartego buntu, ale obudzi szwajcarski pasywno-agresywny opór.
Zdziwił mnie, jak już powiedziałam wyżej, podziw Polaków w stosunku do rządów silnej ręki i pogarda do „miękkiego” zarządzania kryzysem jaki przedstawia na przykład Szwajcaria. Mam wrażenie, czytając komentarze pod artykułami o krajach, które nie wprowadziły totalnego zamknięcia, jakby Polacy nie mogli się wręcz doczekać, aż ta strategia okaże się katastrofą. Dlaczego jesteśmy za tymi, którzy chcą nas zabić dechami w czterech ścianach zamiast kibicować, żeby udała się strategia dobrowolnej izolacji? Nie chodzi mi o ignorowanie problemu, wcale nie. Przecież ta druga może teoretycznie odnieść bardzo podobne skutki jak ta pierwsza, jeśli obywatele zachowają się jak odpowiedzialni dorośli.
Bardzo mnie interesuje Wasze zdanie na ten temat. Jak oceniacie szwajcarską i polską strategię walki z rozprzestrzenianiem się wirusa? Jak oceniacie media i podejście Polaków i Szwajcarów?
Joanna Lampka
Artykuł pochodzi ze strony Szwajcarskie Blabliblu . Tytuł pochodzi od redakcji (oryginalny tytuł: „Demokracja bezpośrednia w kryzysie, czyli dlaczego szwajcarscy politycy dziękują obywatelom za pozostanie w domu?”
Czas pokaże, najlepiej to połączenie jednego i drugiego, oczywiście z naciskiem na drugi człon… W Polsce jest samowolka, bajzel i nieład, stąd jak pokazuje nasza historia, prosta droga do anarchii… Niestety