Nikt w Europie nie jest zainteresowany słabością gospodarczą Wielkiej Brytanii

Wielka Brytania może i powinna przystąpić do Europejskiego Obszaru Gospodarczego (Norwegia, Islandia, Liechtenstein). Wówczas wzmocniłaby znacznie to ugrupowanie i zyskała korzyści w stosunkach z Unia Europejską

Foto. pixabay.com
PAFERE WIDEO

Wywiad z prof. Mirosławem Matyją przeprowadzony dla Kuriera Polskiego w USA – rozmawia redaktor Marek Bober.

Panie Profesorze, Partia Konserwatywna odniosła w Wielkiej Brytanii największe zwycięstwo od czasów Margareth Thatcher. W. Brytania raczej na pewno wyjdzie z UE. Jakiej polityki gospodarczej należy się zatem spodziewać?

Panie Redaktorze, po raz pierwszy po referendum z 2016 r., dalsze działania związane z Brexitem wydają się oczywiste i wręcz nieuniknione. Możemy być prawie pewni, że jeszcze w 2019 r. brytyjski parlament zatwierdzi umowę z Unią Europejska, wynegocjowaną przez premiera Borisa Johnsona. Wielka Brytania wychodzi więc z Unii – to są fakty. Po wyjściu czeka Wielką Brytanię rok intensywnych negocjacji z Unią, aby ustalić przyszły modus vivendi, zanim skończy się uprzednio uzgodniony okres przejściowy. Wiele będzie zależeć w tym procesie od postawy Unii Europejskiej. Dotychczas Unia stawiała na maksymalne korzyści dla swojej strony, zachęcana słabością byłej premier T. May i ostrym podziałem w brytyjskim parlamencie. Teraz, w obliczu wyniku wyborów, Unia musi mieć świadomość, że tamta taktyka się wyczerpała i musi obrać bardziej ugodowe stanowisko. I tu jest szansa dla przyszłej polityki gospodarczej Wielkiej Brytanii.

Ale można też zadać inne pytanie – co Unia Europejska będzie wolała: dobre relacje z Wielką Brytanią… czy raczej jej słabość gospodarczą? Jeśli w okresie przejściowym nie zostanie wynegocjowany ostateczny układ, zostaną zerwane wszelkie specjalne więzi między Unią a Wielką Brytanią, a relacje przejdą na zwykłe międzynarodowe warunki. Załóżmy jednak, ze wszystko przejdzie po myśli Borisa Johnsona. Wówczas Wielka Brytania gospodarczo będzie funkcjonować jak Szwajcaria. Dojdzie do licznych bilateralnych umów miedzy Brytyjczykami i Unią. Będzie to kłopotliwe, długotrwałe, ale możliwe. Poza tym Wielka Brytania, podobnie jak Szwajcaria, nie będzie płatnikiem netto w ramach Unii, bo nie będzie należeć do tego ugrupowania. W tym układzie istotne jest, aby Londyn ustawił się korzystnie miedzy USA i UE – balansując umiejętnie między tymi frontami. Z czasem również wielka finansjera światowa wróci do Londynu. Przypomnijmy, ze Nowy York, Singapur i Zurych również nie należą do Unii i prosperują świetnie, jako potęgi finansowo-giełdowe. Nikt w Europie nie jest zainteresowany słabością gospodarczą Wielkiej Brytanii. Dlatego dojdzie szybko do bilateralnych układów handlowych i celnych. I dla przypomnienia: Norwegia również znajduje się poza UE, a prosperuje bardzo dobrze. O jednym się tu zapomina – Wielka Brytania może i powinna przystąpić do Europejskiego Obszaru Gospodarczego (Norwegia, Islandia, Liechtenstein). Wówczas wzmocniłaby znacznie to ugrupowanie i zyskała korzyści w stosunkach z Unia Europejską.

Czy inne państwa członkowskie EU będą chciały w najbliższej przyszłości wyjść z EU? Czy być może bardziej będą chciały wyjść ze strefy euro?

Brexit to przede wszystkim sygnał dla instytucji unijnych: trzeba się skupić na odbudowaniu zaufania obywateli do projektu europejskiego – po to, aby inne państwa nie kopiowały Wielkiej Brytanii. Nie zapominajmy jednak, że za Brexit odpowiedzialne są przede wszystkim elity polityczne i eurosceptyczne media, które od lat prowadziły nagonkę na Unię Europejską i obarczały ją winą za niedostateczna integrację europejską. Wielu Brytyjczyków zagłosowało głównie przeciwko napływowi imigrantów, którzy rzekomo zabierają im pracę i wykorzystują nadmiernie system opieki socjalnej.

Brytyjskie referendum – nie da się ukryć – dodało optymizmu siłom eurosceptycznym w innych państwach członkowskich, które będą wywierały presję na swoje rządy, aby te zorganizowały podobne referenda. To, czy będziemy mieli do czynienia z efektem domina, będzie w dużym stopniu zależało od przebiegu negocjacji Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. Bruksela musi zdecydować, jak najlepiej podejść do negocjacji o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE? Próba ulgowego potraktowania i zaoferowanie uprzywilejowanego statusu Brytyjczykom mogą spowodować, że inne państwa członkowskie będą chciały powielić ten model. Stąd już niedaleka droga do dezintegracji europejskiego ugrupowania. Z drugiej strony jakakolwiek próba ukarania Brytyjczyków może sprowokować inne siły eurosceptyczne. Brexit rodzi więc obecnie pytanie o przyszłość całego projektu europejskiego i o jego kształt. W najbliższym czasie wewnątrz instytucji unijnych może dojść (i zapewne dojdzie) do napięć; nie tylko w kontekście tego, jak podejść do negocjacji z Wielką Brytanią, ale też w jakim kierunku zmierza Unia Europejska.

Z drugiej strony, Brexit pokazał, jak ciężko jest opuścić Unie Europejska – ten proces trwa już 3.5 roku.

A wyjście ze strefy euro? To trochę inna sprawa – mianowicie gospodarcza i monetarna. Myślę, że żadne państwo nie zdecyduje się na ten połowiczny krok, tzn. opuszczenie strefy euro i jednoczesne pozostanie w Unii. To nie miałoby przecież sensu w obecnej sytuacji międzynarodowej/unijnej.

Czy w najbliższych np. 5 latach należy spodziewać się konfliktu wojennego w Europie? Poza oczywiście konfliktem rosyjsko-ukraińskim i rosyjsko-gruzińskim.

Tak napiętej sytuacji na świecie nie było od wielu lat. Konflikt zbrojny według wielu ekspertów staje się coraz bardziej realnym zagrożeniem. A ostatnie napięcia między Iranem i USA tylko potęgują niepokój.

Czyli mam tu na myśli wojnę importowaną do Europy z zewnątrz poprzez np.:

– konflikt irańsko-amerykański

– Bliski Wschód.

Poza tym wielką niewiadomą jest Rosja z jej mocarstwowymi zapędami. Niepewna jest również sytuacja w Hiszpanii na linii Barcelona – Madryt, a także przyszłość Irlandii Północnej.

Musimy też przyznać, że Ukraińcy prowadzą politykę mało odpowiedzialną wobec Polski. W obliczu konfliktu zbrojnego z Rosją powinni przecież w sposób bardziej przyjazny odnosić się do Polaków. Tymczasem ich ton bardziej kojarzy się z agresją wojenną, aniżeli z chęcią procesu pokojowego.

Od wielu lat słyszymy o roszczeniach terytorialnych Ukrainy wobec Polski. Władze w Kijowie co prawda nie wystąpiły oficjalne z roszczeniami do rządu Rzeczypospolitej Polskiej. Jednakże „na własnym podwórku” robili i robią już znacznie mniej przyjazne gesty wobec Polski. Już pomijam fakt nazywania ulic i placów imieniem ludzi, którzy bestialsko mordowali całe polskie rodziny. Do tego – niestety, zdążyliśmy już nieco przywyknąć, ale nadal wygląda to jak nieudolna prowokacja. Pozostaje tylko pytanie, po co Ukraina to robi.

Na usta aż się ciśnie pytanie: jak do ewentualnego konfliktu zbrojnego przygotowana jest Polska? Jakakolwiek wojna w Europie byłaby katastrofą dla naszego kraju, bo nie jesteśmy do niej zupełnie przygotowani. Gdyby wybuchł jakiś konflikt zbrojny i Polska zostałaby zaatakowana, zapłacilibyśmy ogromną cenę. Minęłoby kilka tygodni, zanim NATO zorganizowałaby się do obrony. Tymczasem nasz główny potencjalny przeciwnik – Rosja ma taki potencjał, że mogłaby bardzo szybko doprowadzić do obezwładnienia polskich systemów obronnych, używając systemów radioelektronicznych, elektromagnetycznych i rakiet batalistycznych. To jest najbardziej negatywny scenariusz, którego nie należy jednak wykluczyć. Gdyby Rosjanom udało się go zrealizować – wojna trwałaby kilka dni. W 2-3 dni mogliby dojść do Wisły, a w ciągu tygodnia zagarnęliby całą Polskę.

Czy w przypadku wojny możemy zatem liczyć na naszych sojuszników z NATO?

Wcale nie jestem o tym przekonany, że w razie zagrożenia wszystkie kraje Paktu Północnoatlantyckiego posłałyby Polsce na pomoc swoje wojska. Państwa takie, jak Francja czy Włochy mają swoje interesy z Rosjanami. Ponadto drugie pod względem wielkości państwo NATO czyli Turcja jest wątpliwym sojusznikiem. Turcja na pewno nie będzie walczyć z Rosją, ponieważ zbyt wiele łączy obecnego przywódcę Turcji z Putinem.

Czemu PiS zawdzięcza sukces wyborczy?

Szef PiS Jarosław Kaczyński zawdzięcza wyborcze sukcesy nie tylko połączeniu idei nacjonalizmu z państwem socjalnym, lecz przede wszystkim przemyślanej długofalowej strategii. PiS w drugim etapie swojej kadencji wymienił premier Beatę Szydło na Mateusza Morawieckiego, by przekonać do siebie umiarkowany elektorat – to było dla PiS bardzo dobre posuniecie.
Ton stał się bardziej umiarkowany – zarówno w polityce wewnętrznej, jak i za granicą. PiS przeobraził się z partii agresywnej na ugrupowanie umiarkowane i wybieralne.

Poza tym PiS posiada bardzo nowoczesną i przemyślaną strategię politycznej komunikacji – w przeciwieństwie do opozycji.

Dlaczego? Dzięki monopolowi na największe media w państwie i oczywiście na skutek monopolu sprawowanej władzy w państwie.

Liderzy PiS zdali sobie sprawę, że aby wygrać wybory, muszą w zupełnie nowy sposób mobilizować elektorat. Odpowiedź na pytanie, jak to zrobić, wynikała oczywiście z badań. Kombinacja szczegółowych badań jakościowych oraz ilościowych (sondaży) dotyczących konkretnych tematów sprawiła, że PiS było w stanie wyodrębnić kluczowe grupy tematyczne, w ramach których zachęcało do głosowania. Dlatego partia ta mogła zawczasu przygotować odpowiednie rozwiązania – na podstawie tego, co mówili ludzie i co wynikało z precyzyjnych, rozbudowanych badań tematycznych.

Grupami elektoratu, rozpracowywanymi przez PiS byli np. emeryci, inną – młodzi ludzie bez sprecyzowanych preferencji partyjnych, jeszcze inną – kobiety z małych i średnich miast. Dla każdej grupy przygotowano propozycje, jak np. rozszerzenie programu 500+ czy obniżenie podatków dla młodych. Później sprawdzono w badaniach, czy i jak te propozycje mogą zostać przyjęte przez wyborców.

Wprowadzenie w życie tzw. piątki Kaczyńskiego, ogłoszonej w lutym 2019r., rozłożono w czasie tak, by niektóre jej elementy zadziałały już w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a inne – jak pakiet dla młodych czy 500+ na każde dziecko – przyniosły efekty w jesiennych wyborach do Sejmu i Senatu.

PiS regularnie sprawdzało też skalę poparcia. Pod koniec kampanii były to sondaże przeprowadzane codziennie. Oczywiście ich wyniki nie były kolportowane poza bardzo ścisłym kręgiem osób, tak by nie zdemobilizować potencjalnych wyborców.

Poza tym, PiS po analizie kampanii samorządowej w 2018 r. odkryło, że problemem jest mobilizacja elektoratu w ostatnich dniach przed głosowaniem. Dlatego w sztabie partii powstało specjalne „call center”, którego celem była dodatkowa mobilizacja struktur w konkretnych okręgach wyborczych tuz przed wyborami. Wygrane wybory do PE potwierdziły sukces strategiczny PiS, które jednak nie spoczęło na laurach i prowadziło swoja strategie działania konsekwentnie do ostatnich dni przed wyborami.

I wreszcie trzeba przyznać, że opozycja pomogła PiS-owi – dlatego, ze sama prowadziła chaotyczną kampanie i była skłócona.

Panie Profesorze, gratuluje otrzymania Królewskiego Orderu św. Stanisława Biskupa Męczennika

Dziękuje Panie Redaktorze za gratulacje.

Otrzymanie Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą Orderu św. Stanisława Biskupa Męczennika za zasługi na polu nauki to rzeczywiście wielki honor dla mnie. Ale dla przypomnienia….

Order Świętego Stanisława to historyczny polski order nadawany w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Księstwie Warszawskim i Królestwie Polskim. Od 1831 roku istniał jako odznaczenie rosyjskie. Order Świętego Stanisława Biskupa i Męczennika ustanowiony został w 1765 r. przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, który został jego pierwszym Wielkim Mistrzem. Order zajmował drugie miejsce w hierarchii polskich orderów, po Orderze Orła Białego, a przed ustanowionym w 1792 r. Orderem Virtuti Militari. Nadawany był corocznie 8 maja, podczas uroczystości ku czci św. Stanisława w kościele św. Krzyża w Warszawie. Jego otrzymanie miało być zachętą do dalszej służby publicznej, z perspektywą otrzymania wyższego odznaczenia.

Dzieje orderu zostały przerwane III rozbiorem Polski, kiedy wszystkie trzy polskie ordery uległy likwidacji wraz z całym państwem.

W 1809 r. monarcha Księstwa Warszawskiego Fryderyk August I, wznowił order pod nową nazwą, jako Order Świętego Stanisława.

Po utworzeniu Królestwa Polskiego, już w 1815 r. order został wprowadzony ponownie jako Order Polski Świętego Stanisława. Wielkimi mistrzami byli odtąd carowie rosyjscy z dynastii Romanowów, noszący też tytuł Króla Polski (Aleksander I i Mikołaj I). Od 1831 r. order włączony został do znaków zaszczytnych Cesarstwa Rosyjskiego jako Cesarski i Królewski Order Świętego Stanisława. Po 1918 r. nie został restytuowany przez władze II Rzeczypospolitej z powodu jego zruszczenia i degradacji.

Pierwszą próbą stworzenia nowego orderu św. Stanisława, stał się utworzony około 1950 r. we Włoszech Ordine di St.Stanislao, na którego czele miał stać książę Golicyn. W 1979 r. nieuznawany przez większość emigracji polskiej za Prezydenta Polski na wychodźstwie, Juliusz Nowina-Sokolnicki, wydał dekret 9 czerwca 1979 r., przywracający Order św. Stanisława. Po odzyskaniu przez Polskę suwerenności, Juliusz Nowina-Sokolnicki swoim dekretem z 15 września 1990 r. wyłączył order z listy polskich odznaczeń państwowych i przekształcił go w Niezależny Order Św. Stanisława, który funkcjonuje po dzień dzisiejszy. Obecnie siedziba konfraterni Orderu jest miasto Poznań, a Order przyznawany jest w Bazylice św. Piotra i Pawła w tym mieście – najstarszej polskiej katedrze.

Osobiście miałem przyjemność i godność odebrać Krzyż Komandorski z Gwiazdą Królewskiego Orderu św. St. Biskupa Męczennika w Złotej Kaplicy w poznańskiej bazylice – przy sarkofagach Mieszka I i Bolesława Chrobrego. To jeszcze bardziej podniosło rangę tego wydarzenia.

Poprzedni artykułCzy rynek tworzy monopole?
Następny artykułArtur Dziambor: Jeśli dojdziemy do władzy, zrobimy wszystko, by ułatwić ludziom życie

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj