Sirico: Iluzja zjednoczenia

Artykuł ukazał się w magazynie "National Review" z 6 lutego 2002 roku

(CC BY-SA 3.0)
PAFERE WIDEO

Wydawać by się mogło, że Unia Europejska odnosi sukcesy na każdym kroku. Parlament obraduje, wywiera wpływ na procesy gospodarcze, a płynne przejście od walut narodowych do euro zaskoczyło nawet zwolenników takiego rozwiązania. Jednak zanim wzniesiemy toast za zjednoczoną Europę, zastanówmy się chwilę nad słowami premiera Włoch, Silvio Berlusconiego.

„Nikt, powtarzam, nikt nie może uważać, że jest w stanie objąć nas swoją kontrolą, a co gorsza, traktować nas jako podmiot z ograniczoną suwerennością” – powiedział Berlusconi w przemówieniu do włoskiego parlamentu, po tym, jak do dymisji podał się jego proeuropejski minister spraw zagranicznych. Euroentuzjaści uznali tę decyzję za nieprzemyślaną, jednak Berlusconi dokładnie wiedział co robi. Rozumie on, że popyt na narodową suwerenność, a nie wyłącznie opieranie się euro i Unii są obecnie tak silne jak nigdy dotąd.

Fakt ten powinien skłaniać do zastanowienia. Pojęcie nacjonalizmu w XX-wiecznej historii Europy związane jest z takimi terminami jak: agresja, konflikt, a nawet katastrofa. Euroentuzjaści błędnie wierzą w to, że alternatywą dla nacjonalizmu jest scentralizowana biurokracja i polityczna konsolidacja. Sen o zjednoczonej Europie, którego trzymają się najznamienitsi mężowie stanu i intelektualiści wcale nie jest tożsamy z kierunkiem jaki zaczyna przybierać Unia Europejska, tj. przeniesieniem wszelkiej władzy politycznej ze stolic narodowych do Brukseli.

Czas abyśmy teraz skupili się na pojęciu, które spoczywa u podstaw wizji jedności europejskiej. To słowo to subsydiarność, inaczej – zasada pomocniczości. Znajduje się ono w artykule 3B Traktatu z Maastricht: „W zakresie, który nie podlega jej wyłącznej kompetencji, Wspólnota podejmuje działania, zgodnie z zasadą subsydiarności, tylko wówczas i tylko w takim zakresie, w jakim cele proponowanych działań nie mogą być zrealizowane w sposób wystarczający przez państwa członkowskie, natomiast, z uwagi na skalę lub skutki proponowanych działań, mogą zostać lepiej zrealizowane przez Wspólnotę”.

Zdroworozsądkowi obserwatorzy europejskiej sceny politycznej przypisują artykułowi 3B Traktatu z Maastricht znaczącą rolę w doprowadzeniu do wzrostu społecznego poparcia, które z kolei umożliwiło Unii dojście do tego poziomu integracji w jakim się ona obecnie znajduje. Artykuł ten stanowi, że władza centralna będzie użyta jedynie w sytuacji absolutnej konieczności. W innych sytuacjach cała władza należeć będzie do poszczególnych państw – członków UE.

Unia Europejska nie tą drogą jednak osiągnęła swoje dotychczasowe cele. Jednocześnie też wielu bezkrytycznych zwolenników zjednoczonej Europy zaczęło, poprzez swoje działania, wypaczać pojęcie subsydiarności. Unia Europejska, zamiast kierować się poczuciem odpowiedzialności wobec państw członkowskich i pozwolić im rozwijać się zgodnie z ich własnymi potrzebami i możliwościami, wciąż tworzy nowe regulacje, a koszty ich wdrażania zrzuca na te państwa. Stara się ona wszystko uchwalać i wszystkim sterować z centrali w Brukseli.

Wypaczenie pojęcia subsydiarności czy inaczej – zasady pomocniczości, całkowicie odwraca jej znaczenie. Termin ten sam w sobie wywodzi się z tradycji katolickiej. Papież Pius XI w encyklice zatytułowanej „Quadroagesimo Anno” (1931) pisał: „Ci, którzy są u władzy powinni wiedzieć, że im bardziej uporządkowany i zhierarchizowany jest ład utrzymywany pośród rozmaitych stowarzyszeń w kwestii przestrzegania zasady pomocniczości, tym silniejsza będzie władza społeczna i efektywność, a tym samym szczęśliwsze i lepiej prosperujące będzie państwo”. Zasada ta nie pojawiła się po raz pierwszy u Piusa XI. Idea rozproszenia władzy na całe społeczeństwo przewija się już w tomistycznym nurcie katolickiej myśli politycznej. Papież Jan Paweł II, w swoich encyklikach, pojęciu subsydiarności nadał szczególne znaczenie. Rozszerzył też jego zastosowanie – zasada pomocniczości odnosi się już nie tylko do relacji między państwami, ale także między wszystkimi instytucjami funkcjonującymi w społeczeństwie. To właśnie Traktat z Maastricht wprowadził to pojęcie do powszechnego użycia.

Jeżeli więc zasada pomocniczości gwarantować ma poszczególnym członkom wspólnoty europejskiej pełną suwerenność w zakresie prowadzenia polityki wewnętrznej, to jaki właściwie cel ma całe to zjednoczenie? Niestety, pytanie to, na przestrzeni całych dziesięcioleci, podczas których dyskutowano o idei zjednoczonej Europy, było zadawane zbyt rzadko. Tymczasem właściwy cel zdefiniowany został przez inne pojęcie, spełniające jednocześnie funkcję drugiego filaru katolickiej nauki społecznej – przez solidarność. Zasada solidarności uznaje jedność interesów ludzi mających podobne cele, do których zaliczają się: pokój, bezpieczeństwo, dobrobyt i powszechny rozwój kultury.

Cele solidarności idealnie współgrają z zasadą pomocniczości, o ile zastosowane zostaną właściwe środki. Za niewłaściwy środek na pewno uznać można niszczenie narodowej i lokalnej kultury politycznej oraz dążenie do regulowania nawet najdrobniejszych spraw we wszystkich państwach członkowskich, przez odległy, scentralizowany aparat biurokratyczno-polityczny zlokalizowany w Brukseli. Próba zrealizowania tego planu może jedynie doprowadzić do bardzo poważnych wstrząsów społecznych, których źródło zaczyna bić już teraz. Paradoksalnie, może się to ostatecznie zakończyć burzliwym rozpadem Unii Europejskiej.

Jeśli chodzi o właściwe środki, to są nimi wszystkie te instytucje, które tak bardzo ekscytowały liberałów XVIII i XIX wieku: wzajemnie korzystna wymiana handlowa, wymiana kulturowa, wolność migracji i wolny przepływ idei. Wszystko to jest możliwe do osiągnięcia i to bez ciągłej interwencji ze strony Unii Europejskiej; jest to funkcja współdziałania wszystkich publicznych i prywatnych sektorów w granicach państwa członkowskiego. Inaczej mówiąc, cele zasady pomocniczości i solidarności są zgodne z ogólną ideą wolności.

To, przed czym ostrzega Berlusconi i czemu uroczyście obiecuje się sprzeciwiać, to coś, czemu sprzeciwiali się także dawni marzyciele pragnący zjednoczonej Europy. Jedność osiągnięta przez wymuszenie i centralne zarządzanie jest fałszywą jednością. Prawdziwa jedność uznaje bowiem zasadę pomocniczości, tę samą zasadę, którą Traktat z Maastricht uwypuklił jako uroczysty pakt zawarty między poszczególnymi państwami członkowskimi. Jeśli euroentuzjaści poważnie myślą o stworzeniu trwałej unii suwerennych państw, muszą przestać wyszydzać tych, którzy wyrażają uzasadnione obawy, gdy twierdzą, że Unia Europejska sama nie traktuje swoich własnych zasad dostatecznie poważnie.

(Artykuł ukazał się w magazynie „National Review” z 6 lutego 2002 roku). Data dodania na starej stronie PAFERE: 2011-01-01 00:42:00

PRZEZKs. Robert A. Sirico, Tłum. Agnieszka Łaska
Poprzedni artykułSirico: Papież ceni wolną ekonomię…
Następny artykułSirico: Ochronić własność XXI wieku
Ks. Robert A. Sirico (ur. 23 czerwca 1953 r.) - amerykański ksiądz rzymskokatolicki i fundator Instytutu Acton. Komentuje zjawiska kulturalne, ekonomiczne i polityczne we współczesnym świecie. Autor wielu książek i publikacji.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj