Strona główna Artykuły Pozostawienie ludzi w spokoju to najlepszy sposób na pokonanie koronawirusa

Pozostawienie ludzi w spokoju to najlepszy sposób na pokonanie koronawirusa

Inni, szczególnie na „lewicy”, kpią, iż w obliczu pandemii nikt nie jest już libertarianinem, o czym świadczyć ma zwrócenie się obecnej republikańskiej administracji ku „aktywnej” polityce walki z wirusem. Zdaniem owych komentatorów ruch ten potwierdza, że dni fundamentalizmu rynkowego i leseferyzmu dobiegły właśnie końca

Foto. pixabay.com

W obliczu wywołanego koronawirusem kryzysu świat szybko przeszedł w dość agresywny tryb paternalistycznego planowania. Wielu komentatorów twierdzi, iż konieczne jest ograniczenie lub nawet czasowe zniesienie swobód obywatelskich i wolności gospodarczej. Jednocześnie wielu z nich powtarza, że w obecnej sytuacji całkowicie uzasadniona jest polityka praktycznie nieograniczonych wydatków rządowych. A zatem – witamy w świecie jeszcze bardziej rozrośniętego państwa.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni władze samorządowe i stanowe w miejscach takich, jak Kalifornia, Nowy Jork, New Jersey, Connecticut, Pensylwania, Illinois itp., o których w mediach było szczególnie głośno, na podstawie przysługujących im uprawnień dokonały wygaszenia znacznej części gospodarki. Ponadto, pod karą grzywny i nie tylko, zakazały dziesiątkom mieszkańców opuszczania domów z powodów innych niż skorzystanie z pomocy lekarskiej czy zakup żywności.

Miliony osób pracujących w branżach produkcyjnych, nie wspominając już o sektorze usług, zostały lub są właśnie wyrzucane z pracy, ponieważ zatrudniającym je przedsiębiorstwom nakazano – również pod groźbą kary – całkowicie wstrzymać działalność lub znacznie ją ograniczyć aż do odwołania.

Uprawnienia wojenne, rozdęty budżet i luzowanie monetarne

Jeśli chodzi o szczebel federalny, prezydent Stanów Zjednoczonych ogłosił „stan wyjątkowy w ramach walki z koronawirusem”. W związku z tym wprowadził on ponownie w życie pochodzącą z czasów wojny koreańskiej ustawę o produkcji na rzecz obronności. Prawo to umożliwia najwyższej władzy wykonawczej rekwirować przedsiębiorstwa, a nawet całe branże, oraz pod przymusem narzucać im, co, ile i jak mają produkować na potrzeby walki z „wrogiem” zagrażającym Amerykanom. W rzeczy samej prezydent Donald Trump nawet określił się mianem „prezydenta wojennego”.

Pojawiły się również doniesienia ostrzegające, że Departament Sprawiedliwości zwrócił się do członków Kongresu o upoważnienie do przetrzymywania – za zgodą przewodniczącego sądu – osób na czas nieokreślony w związku z ogłoszeniem stanu wyjątkowego, np. w sprawie koronawirusa, oraz znacznego ograniczenia konstytucyjnych praw i swobód zatrzymanych.

Co do kwestii budżetowych wszystko wskazuje na to, że następna ustawa o wydatkach rządowych, którą Kongres przekazał już na ręce prezydenta, określi ich poziom na ponad 2 biliony dolarów, tj. około 10 procent PKB Stanów Zjednoczonych. Zawiera ona szereg programów, jak dwukrotną wypłatę 1,5 tys. dolarów w postaci czeku (jeden teraz, a kolejny późną wiosną) dla każdego Amerykanina czy wielomiliardowe dopłaty dla największych linii lotniczych i branży turystycznej na czas obniżonej aktywności konsumentów.

Małe i detaliczne przedsiębiorstwa, zmuszone zamknąć swoją działalność wskutek obowiązywania dekretów rządowych zabraniających klientom korzystania z ich usług, otrzymają pożyczki i gwarancje, aczkolwiek nie wiadomo jeszcze, na jakich zasadach i w jakiej wysokości. Sekretarz Skarbu wspomniał jednak o udostępnieniu wynoszącej nawet 4 biliony dolarów linii kredytowej przedsiębiorstwom, które ucierpiały na ograniczających popyt rozporządzeniach wydanych przez władze federalne i stanowe.

Ponadto bank centralny Ameryki, tj. Rezerwa Federalna, obiecał łatwo dostępne linie kredytowe dla instytucji finansowych i im pokrewnych. Ma to uchronić owe podmioty przed bankructwem, a także zapewnić inwestorom i pożyczkobiorcom środki na pokrycie kosztów działalności i wypłaty dla pracowników, których – w związku z rządowymi dekretami ograniczającymi lub wstrzymującymi produkcję – odesłano do domów w ramach samokwarantanny i izolacji społecznej.

Nowa forma gospodarki nakazowo-rozdzielczej

„Izolacja społeczna” to nowe formalne określenie, za pomocą którego rząd nakazuje ludziom, by nie wchodzili ze sobą w żadne interakcje w pracy, we wspólnych obszarach codziennego życia, a nawet we własnym domu. Sprowadza się to do tego, że władza zaczyna dyktować ludziom, gdzie, z kim i kiedy mogą wchodzić w bliski kontakt w celu dokonania korzystnej dla nich wymiany czy oddania się różnym formom rekreacji i rozrywki w gronie rodziny lub przyjaciół.

Wyobraźmy sobie, że rząd federalny, w bliskim porozumieniu z rządami stanowymi, objąłby amerykańskie społeczeństwo tak drakońskimi metodami kontroli i przymusu w czasie innym niż obecny kryzys, kiedy to wiele osób odczuwa strach i niemal histerię w związku z zagrożeniem koronawirusem. Uważam, że w takiej sytuacji wielu z nas zastanawiałoby się, czy przypadkiem na naszych oczach nie odbywa się swego rodzaju zamach stanu mający na celu przekształcenie amerykańskiej republiki w quasi-totalitarne państwo z gospodarką planową.

Do jakich innych wniosków mielibyśmy dojść, gdybyśmy zobaczyli, że depcze się nasze swobody obywatelskie, wolność zrzeszania się zarówno w kontekście działalności gospodarczej, jak i poza nią, a prawa własności i wolną przedsiębiorczość podporządkowuje dyktatowi państwa?

Z powodu niepokoju wywołanego wpływem koronawirusa na nasze życie i śmierć większość mieszkańców Stanów Zjednoczonych (a także innych krajów dotkniętych kryzysem, np. w Europie) godzi się i popiera działania rządu polegające na mówieniu im, co mają robić i w jaki sposób.

Politycy ochoczo dążą do wprowadzenia tego systemu autorytaryzmu społecznego, ponieważ będą mogli dzięki niemu poszerzyć zakres swoich uprawnień na każdym szczeblu władzy. Członkowie obu największych partii ani przez chwilę nie zapominają, że mamy obecnie rok wyborczy i energicznie starają się przypodobać obywatelom, udając, że podejmują „konkretne” działania. W rzeczywistości jednak sprowadzają się one do zasilenia rządowego koryta jeszcze większymi sumami, za pomocą których będą przekupywać swoich wyborców – cierpiących obecnie wskutek ograniczeń wprowadzonych przez tychże polityków.

Powrót do nowej normalności

W pewnym momencie, którego nadejście trudno jest w tej chwili przewidzieć, zagrożenie koronawirusem minie. Do tego czasu wiele osób zarazi się i przejdzie chorobę w sposób łagodny lub całkowicie bezobjawowy. Inni z kolei będą wymagali hospitalizacji. Ponadto, co smutne, pewna liczba zarażonych – zwłaszcza tych w starszym wieku i z chorobami współistniejącymi, które osłabiają układ odpornościowy – nie podoła wirusowi i umrze.

Świat, włącznie ze Stanami Zjednoczonymi, podejmie próby powrotu do czegoś, co moglibyśmy nazwać „normalnością”. Jednakże normalność ta będzie naznaczona piętnem tego wszystkiego, co wydarzyło się w okresie od pojawienia się koronawirusa do zwalczenia go – czy to w sposób „naturalny”, czy dzięki opracowaniu odpowiedniej szczepionki.

Jedną z najtrwalszych pozostałości kryzysu koronawirusowego będzie najprawdopodobniej przekonanie, iż z jednej strony rząd musi odgrywać pierwszoplanową rolę – a co za tym idzie: rozszerzać swoje uprawnienia i zakres kontroli, aby skutecznie stawić czoło kolejnej pandemii – a z drugiej, że w takiej sytuacji obywatele mają obowiązek robić to, co nakażą im wybieralne władze lub mianowani urzędnicy.

Szukanie winnych sprowadzi się zapewne do promowania rozrostu rządu

Po zażegnaniu kryzysu z pewnością będziemy świadkami krytyki i oskarżeń dotyczących tego, kto i w jaki sposób powinien był działać (wszak głosy takie pojawiają się już teraz z racji roku wyborczego). Niewątpliwie zarzuty te skupią się na rządzących oraz ich niezdolności do przewidzenia zagrożenia i wprowadzenia rozwiązań, które po fakcie uznane zostaną za „oczywiste”. Innymi słowy: dyskusje te sprowadzać się będą do tego, jak usprawnić system nakazowo-rozdzielczy na przyszłość – zwłaszcza że jego elementy wprowadzone w czasie obecnego kryzysu zostaną zapewne utrzymane w ramach „gotowości” na kolejny.

Na łamach The Nation (z 20 marca 2020) możemy przeczytać już utyskiwania, jak to dusigrosze – w tym nawet Demokraci pokroju Joe Bidena – pragną ograniczyć wydatki i deficyty rządowe. Autor artykułu poucza: „Kiedy stoimy na progu autentycznej zagłady, jedyną właściwą reakcją jest uczynienie wszystkiego, co konieczne, aby do niej nie dopuścić. Oznacza to, że rząd Stanów Zjednoczonych nie powinien pytać ‘Skąd weźmiemy pieniądze?’, lecz ‘Gdzie znajdziemy (i jak zaangażujemy) potrzebne na ten cel, realne zasoby?’”.

Nie powinniśmy przy tym zapominać, jak podpowiada nam ów autor, że oprócz pieniędzy i niezbędnych, realnych zasobów równie pilne i istotne jest odejście od paliw kopalnych, wprowadzenie Zielonego Nowego Ładu, a także zapewnienie wszystkim „prawa do dobrze płatnej pracy” i „darmowych dóbr publicznych”. Jeśli tylko zdołamy zgromadzić konieczną sumę i zorganizować zasoby potrzebne do pokonania koronawirusa, to niewątpliwie będziemy mogli uczynić to samo, by rozwiązać kolejne dręczące nas problemy… A kiedy już tego dokonamy, znajdziemy się na drodze ku kolektywistycznej Utopii.

Inni, szczególnie na „lewicy”, kpią, iż w obliczu pandemii nikt nie jest już libertarianinem, o czym świadczyć ma zwrócenie się obecnej republikańskiej administracji ku „aktywnej” polityce walki z wirusem. Zdaniem owych komentatorów ruch ten potwierdza, że dni fundamentalizmu rynkowego i leseferyzmu dobiegły właśnie końca. W rzeczywistości jednak stwierdzenia takie ujawniają jedynie ich ignoranckie przekonanie, jakoby Ameryka w ciągu ostatnich stu lat była krajem prawdziwie wolnorynkowym.

Wodę na młyn owych „postępowców” wylali niestety również sami Republikanie, którzy w pocie czoła opracowali wynoszący 2 biliony dolarów program pomocowy na złagodzenie załamania gospodarczego wywołanego uprzednią polityką władz federalnych i stanowych.

Co zatem powinien robić rząd? Jak najmniej

W tym momencie całkowicie rozsądne ze strony Czytelników byłoby zadanie następującego pytania: skoro przejście na system nakazowo-rozdzielczy jest złym rozwiązaniem kryzysu koronawirusowego, co takiego powinien uczynić rząd w obliczu obecnego zagrożenia zdrowia? Nie możemy chyba oczekiwać, że odpowiedź brzmi: „nic”, prawda?

Niezależnie od tego, czy moja odpowiedź ma jakiekolwiek znaczenie, brzmi ona dokładnie tak – nic. Rząd powinien robić jak najmniej lub nic. Mamy bowiem do czynienia z problemem społecznym i medycznym, a nie politycznym. Najlepszą metodą na to, abyśmy my, tj. jednostki i członkowie grup tworzących ogół społeczeństwa, byli w stanie odkryć i wdrożyć najskuteczniejsze sposoby walki z obecną pandemią, jest pozwolić działać instytucjom powstałym na bazie woluntarystycznego społeczeństwa obywatelskiego oraz zorientowanym na zysk i konkurencję siłom podaży i popytu.

Zgodnie z ideą klasycznego liberalizmu właściwym celem i funkcją państwa jest ochrona życia, wolności i uczciwie nabytej własności osób przebywających w obrębie jego jurysdykcji. Oznacza to również, że prawo powinno być jednakowe i równe dla wszystkich. Wszelkie działania władz, które wykraczają poza te obowiązki, z konieczności stanowić będą naruszenie swobody podejmowania decyzji wolnych jednostek.

Wolni ludzie podejmują własne wybory – z korzyścią lub szkodą dla siebie

Kiedy ktoś dyktuje innej osobie, jak powinna żyć, co robić, w jakim celu i na jakich warunkach wchodzić w interakcje z innymi, rości on sobie prawo do sprawowania władzy nad innymi. Niezależnie od tego, czy jest to tyran, który do władzy doszedł przemocą, czy wybrane demokratycznie grono, mamy niezmiennie do czynienia z sytuacją, w której pewna grupa ludzi narzuca innym sposób postępowania wbrew ich woli lub czynnemu sprzeciwowi.

Ktoś stwierdzić może: ale przymus ten wynika z tego, co sugeruje „nauka” i „rzetelna wiedza medyczna”! To dla ich własnego dobra oraz z racji ich niewiedzy lub niechęci do uczynienia tego, co należy w danych okolicznościach!

Odniesienia do „nauki” i „rzetelnej wiedzy medycznej” jako czynników, które rzekomo w sposób niepodważalny uzasadniają ów przymus, zabrzmią rozbrajająco niewinnie i naiwnie, gdy wspomnimy je za kilka dekad. Dalszy postęp w nauce i medycynie sprawi bowiem, że z politowaniem będziemy patrzeć na to, co dziś – w warunkach mniej rozległej wiedzy – uznaje się za „właściwe działanie”.

Bez wątpienia taki sam los spotka kiedyś niektóre z dzisiejszych „prawd” naukowych i medycznych. Będziemy postrzegać je tak, jak dziś postrzegamy kogoś, kto w XIX w. z dogmatyczną pewnością głosił pewne poglądy naukowe lub społeczne jako niepodważalne, podpierając się przy tym autorytetem swojej epoki i stanem ówczesnej nauki. W porównaniu z obecną wiedzą i zaawansowanym rozumieniem świata owe dawne „prymitywne” sposoby myślenia wywołują w nas rozbawienie.

Moralność wolności wymaga nieingerencji

Nawet kiedy ktoś ma całkowitą słuszność co do zagrożeń wynikających z działań innej osoby, powstrzymywanie jej od danego postępowania nadal stałoby w sprzeczności z jej prawem do życia zgodnie z własnym wyborem. Jeśli zobaczymy naszego sąsiada, jak dodaje kropelkę arszeniku do swojego jedzenia i czyni to nadal pomimo naszych stanowczych ostrzeżeń – ponieważ nam nie wierzy, lubi smak arszeniku lub chce popełnić samobójstwo – nie mamy prawa ingerować w jego działania.

Możemy go przekonywać, prosić i strofować, ale nie wolno nam wchodzić z butami w wybory wolnego człowieka – niezależnie od tego, jak frustrująca, ignorancka lub sprzeczna z dostępną wiedzą jest jego postawa. Jeśli bowiem uczynimy to raz, utorujemy w ten sposób drogę na kolejnym pozornie rozsądnym lub nierozsądnym żądaniom kontrolowania i dyktowania ludziom, jak mają żyć. Kiedy przesłanka ta zostanie zaakceptowana, narzucenie różnych form kontroli społecznej będzie już jedynie kwestią panujących wśród opinii publicznej w danym czasie uprzedzeń i przekonań. To, co dziś uznamy za „absurdalne” regulacje, jutro stanie się podstawowym narzędziem interwencjonizmu politycznego zorientowanego na dobro innych i nie mającego przy tym żadnych sensownych ograniczeń.

Nawet jeśli przyjmiemy powyższe rozumowanie jako prawdziwe, to przecież jednostki nie żyją w próżni, a ich działania – zwłaszcza kiedy mamy do czynienia z tak śmiertelnym i zaraźliwym wirusem, jak obecny – mogą i z pewnością wywrą negatywny wpływ na życie i dobrobyt innych. Aby lepiej zrozumieć tę kwestię, musimy zwrócić uwagę na fakt, że do kontaktów międzyludzkich dochodzi w dwóch rodzajach „przestrzeni społecznych”. Część z nich należy do sfery własności prywatnej i wymiany rynkowej, pozostałe zaś do sfery publicznej, której cechą immanentną jest tzw. problem wspólnego pastwiska.

Sfera własności, cen i rynków

W sferze własności prywatnej właściciele mogą ustalić, a uczestnicy transakcji przyjąć, warunki, na których będą dobrowolnie ze sobą współpracować. Może to np. dotyczyć pracowników hali produkcyjnej, którzy zobowiązują się do noszenia odzieży ochronnej lub przejścia specjalistycznego szkolenia z obsługi różnych narzędzi i maszyn wykorzystywanych w danym przedsiębiorstwie.

Ludzie negocjują i zgadzają się na rodzaj wykonywanych obowiązków, poziom płac, godziny pracy, a także sposób poruszania i zachowania wobec innych pracowników oraz klientów. Jeśli chodzi natomiast o nietypowe okoliczności i sytuacje nadzwyczajne, to sposoby radzenia sobie z nimi można ustalić zawczasu lub na bieżąco.

Wszystkie te elementy mogą różnić się co do kształtu i szczegółów w zależności od specyfiki poszczególnych przedsiębiorstw i branż. Wzorce postępowania w sferze prywatnego rynku pracy i sprzedaży podyktowane są różnicą czasu, miejsca i celu. Istnieje tyle samo odmiennych zasad, procedur i praktyk, ile okoliczności wynikających z aktualnych i zmieniających się ciągle warunków rynkowej gry podaży i popytu.

To, co jest produkowane – a także jak, gdzie i dla kogo – dyktuje struktura cen rynkowych zarówno ukończonych dóbr konsumpcyjnych, jak i czynników produkcji (ziemi, pracy i kapitału) wykorzystywanych na różne uzupełniające się wzajemnie sposoby. Wszystko to z kolei odbywa się pod wizjonerskim okiem przedsiębiorców przewidujących przyszłe pragnienia konsumentów.

Wykorzystanie wszelkich zasobów jest dostosowywane i koordynowane tak, aby odpowiadało potrzebom tych, którzy są w stanie nabyć potencjalne nowe dobra i usługi na rynku. Nieustanne zmiany w popycie konsumenckim oraz odkrywanie nieznanych dotąd możliwości i sposobów zastosowania środków produkcji przekładają się na proces ciągłego dostosowywania się do nowych warunków. Należy jednocześnie pamiętać, że nawet przy najlepszych chęciach i najbardziej starannych próbach trafnego przewidywania tego, co nieoczekiwane i nie w pełni znane, osiągnięcie pełnego i poprawnego dostosowania wymaga czasu.

Tym, co pozwala na skuteczny przebieg tego procesu, jest wiedza, doświadczenie, merytoryczny osąd i błyskotliwe wyczucie wszystkich jednostek zaangażowanych w funkcjonowanie globalnego systemu podziału pracy oraz rynku dóbr i idei. Jeżeli prawdą jest, że „co dwie głowy, to nie jedna”, to z pewnością 7.7 miliarda głów jest lepsze od względnie niewielkiej grupy polityków przekonanych o tym, iż wiedzą, „jak rozwiązać wszelkie problemy” skuteczniej niż ludzie pragnący poprzez zysk i unikanie strat poprawić swój los.

Osobiste wybory a tragedia wspólnego pastwiska

Tragedia wspólnego pastwiska dotyczy tych sfer życia społecznego, które nie znalazły się całkowicie w obrębie domeny własności prywatnej i rynkowego trybu podejmowania decyzji. Chodzi mianowicie o obszary stanowiące własność wspólną, a więc – niczyją. Jako ilustrację tego problemu często podaje się pastwisko, z którego korzystać może dowolnie każdy pasterz, w związku z czym jest ono nadmiernie eksploatowane. Podobnym przykładem jest wspólna rzeka, co do której nie określono zasad korzystania, w wyniku czego dochodzi do jej zanieczyszczenia. Któż nie doświadczył irytacji wywołanej zaśmieceniem „plaż publicznych”, do których dostęp ma każdy, lecz nikt nie ponosi kosztu lub kary za pozostawienie po sobie śmieci?

Sfera publiczna pozbawiona jest ograniczeń i bodźców, które w warunkach własności prywatnej wpływają na zachowanie ludzi tak, iż obok korzyści muszą oni uwzględniać też koszty swoich mądrych lub nieprzemyślanych decyzji. Jeśli spojrzymy na charakter wielu, o ile nie większości, problemów z zanieczyszczeniem środowiska, okaże się, że dotyczą one tych przestrzeni współżycia społecznego, w których prawa własności nie zostały należycie określone, uznane i zabezpieczone przez zwyczaj oraz prawo. Innymi słowy: niezależnie od kraju natkniemy się na nie wszędzie tam, gdzie dostęp i możliwość korzystania są równe dla wszystkich zgodnie z zasadą „komunizmu społecznego”. To natomiast rodzi przypadki nazywane „negatywnymi efektami zewnętrznymi”.

Jaki jednak to wszystko ma związek z kryzysem koronawirusowym i rolą rządu w społeczeństwie? Otóż powszechnym problemem związanym z tego typu chorobą zakaźną jest to, że przenosi się ona w sposób nieunikniony poprzez względnie bliskie kontakty międzyludzkie. Jednakże na tego typu interakcjach opiera się nasze życie. Nie możemy całkowicie wycofać się z uczestnictwa w ciągłych i licznych formach kontaktów z innymi, ponieważ to one są źródłem dobrobytu współczesnych społeczeństw.

Normalną rzeczą jest to, że ktoś koło nas kicha lub kaszle, że dotykamy czegoś po kimś, ocieramy się o osoby mijające nas w tłumie, oraz że w sposób naturalny czy bezwiedny dotykamy innych w ramach uścisku dłoni, poklepania po plecach bądź pocałunku.

Produktem ubocznym tej naszej „kultury dotyku” jest przenoszenie chorób, takich jak pojawiająca się co roku z różnym natężeniem grypa. Liczba zachorowań na grypę w Stanach Zjednoczonych w sezonie 2017-2018 wyniosła 45 milionów, z czego 810 tys. wymagało hospitalizacji, a 61 tys. okazało się śmiertelnych. Obecnie, tj. w trwającym od października do maja sezonie 2019-2020, odnotowano 38 milionów zachorowań na grypę w USA, z czego 400 tys. wymagających hospitalizacji i 25 tys. śmiertelnych, przy czym do zakończenia obecnego sezonu grypowego pozostało jeszcze dwa i pół miesiąca.

Oczywiście z racji okresu grypowego ludzie mogliby zdecydować się na większą „izolację społeczną”, rzadziej chodzić na zakupy, zredukować kontakty towarzyskie i biznesowe, zrezygnować z uczestnictwa w wydarzeniach społecznych, a także nie dotykać i nie całować innych. Jednak większość z nas wybiera mniej ostrożny sposób funkcjonowania niż to hipotetycznie możliwe.

Wszyscy zdajemy sobie sprawę z niepewności i ryzyka znalezienia się w statystyce zachorowań. Niemniej podejmujemy je i kontynuujemy nasze interakcje z innymi w sferze publicznej, a jednocześnie nie domagamy się, by rząd kontrolował nas w tej kwestii.

Rząd narzuca wszystkim jednakowe rozwiązanie

Czy nowy koronawirus wiąże się z jakimiś szczególnymi czynnikami niepewności? Zdaniem wszystkich autorytetów naukowych i medycznych – tak. Czy zatem powinniśmy być o wiele bardziej ostrożni i zaniepokojeni tym, co i jak robimy? Zdecydowanie. Jednocześnie dowiadujemy się od tychże ekspertów, że najmłodsi przechodzą chorobę najłagodniej, niemal bez objawów, osoby w średnim wieku – w większości z objawami przypominającymi grypę. Znaczna liczba tych osób przetrwa chorobę jako okres pewnego dyskomfortu, tak jak to jest w przypadku grypy. Największe ryzyko dotyczy osób po 60 i 70 roku życia oraz starszych, zwłaszcza jeśli cierpią na jakiekolwiek przypadłości osłabiające ich układ odpornościowy.

W jaki zatem sposób powinniśmy podchodzić do kwestii „miejsc publicznych”, w których na co dzień mamy bliski kontakt z innymi? Jedną z metod jest właśnie narzucana przez naszych rządowych planistów gospodarka nakazowo-rozdzielcza. Zgodnie z zasadą „jednakowe rozwiązanie dla wszystkich” władze centralne i samorządowe wygasiły całe sektory gospodarki, w szczególności te zajmujące się świadczeniem usług i zapewnianiem rozrywki.

Pracujących w nich ludzi zmuszono pod groźbą kary do pozostania w domu. Mogą go opuszczać tylko w wypadkach określonych przez rząd, a do pracy wolno pójść tylko tym, których określił on jako „istotnych” pracowników. Z racji tego, że każdy może być potencjalnym nosicielem wirusa lub zarazić się nim, całe społeczeństwo zostało objęte jednakowym wykazem dozwolonych przez władzę rodzajów aktywności.

Wskutek zarządzeń polityków i biurokratów ów społeczny kaftan bezpieczeństwa, krępujący wszelką działalność gospodarczą, zaczyna niszczyć źródła utrzymania i inwestycje dziesiątek milionów ludzi. Jeśli spojrzymy na politykę fiskalną i monetarną ostatnich dziesięciu lat, wiele wskazywało na to, że najprawdopodobniej w najbliższej przyszłości musielibyśmy zmierzyć się z kolejnym kryzysem gospodarczym. Teraz jednak możemy być całkowicie pewni, że obecne spowolnienie i recesja nie są związane z typowym cyklem koniunkturalnym. Wywołane zostały rządowym nakazem całkowitego zatrzymania prowadzenia działalności, zaprzestania pracy i sprzedaży lub ograniczenia ich zgodnie z wytycznymi władz.

Pozwólmy jednostkom wybrać sposób postępowania w sferze publicznej

Co, moim zdaniem, powinno się czynić w ramach zniwelowania niebezpieczeństwa w kontekście miejsc publicznych? Przede wszystkim specjaliści z zakresu medycyny i biologii zajmujący się wirusologią powinni – w sposób możliwie najdokładniejszy na obecnym etapie – wyjaśnić obywatelom istotę, właściwości i konkretne zagrożenia w związku z koronawirusem. Towarzyszyć temu powinny zalecenia, jak należy postępować w wymiarze jednostkowym i społecznym, aby skutecznie unikać i minimalizować ryzyko zarażenia i przeniesienia wirusa na innych.

Wszelkie inne kwestie powinno się na takim etapie pozostawić w gestii jednostek. Czy to oznacza, że wszyscy będą postępować „racjonalnie” i zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i pouczeniami „ekspertów”? Nie. Media niejednokrotnie donosiły już o dużych grupach studentów na plażach Ameryki i Australii, którzy zapytani o powód tych zgromadzeń odpowiadają tonem infantylnego przygłupa: „nawalić się idziemy, ziomek, bo nudno”. Czyżby były to przypadki ujemnego ilorazu inteligencji?

Mimo to zamiast powszechnie zamykać miejsca publiczne, jak plaże, pasaże i drogi, powinniśmy zostawić je w spokoju. W każdej sytuacji, w której mamy do czynienia z tragedią wspólnego pastwiska, ludzie powinni mieć bowiem swobodę dostosowania się do działań osób nieodpowiedzialnych – tak aby, jeśli uznają to za konieczne, jak najlepiej chronić siebie i swoje zdrowie.

Pozwólmy ludziom samodzielnie decydować o tym, w jakim stopniu są gotowi zaryzykować zdrowiem swoim i innych. Tymi, którzy w sposób szczególny powinni zachować środki ostrożności, są ludzie należący do grup największego ryzyka. Oczywiście nie każdy 60- czy 70-latek jest na tyle słaby, by umrzeć z powodu wirusa w przypadku zarażenia się. Jednak to właśnie te osoby powinny jak najostrożniej planować swoje interakcje z innymi – np. trzymać się z dala od wnucząt wracających z imprezy na plaży…

Pozwólmy prywatnej przedsiębiorczości dalej zaspokajać ludzkie potrzeby

A co z sektorem prywatnych przedsiębiorstw i przemysłu funkcjonujących w sferze publicznej? On również nie powinien być w żaden sposób ograniczany przez rząd. W związku z dość medialnymi krótkookresowymi brakami różnych dóbr, włącznie z papierem toaletowym i płynem do dezynfekcji rąk, w wielu miejscach nowe dostawy docierają z jedno- lub dwudniowym opóźnieniem. Tak też będzie nadal, o ile władze stanowe lub lokalne nie powstrzymają producentów od kontynuowania i rozszerzania produkcji, dzięki której możliwe jest zaspokojenie zwiększonego paniką popytu.

Obecnie, kiedy panuje strach i obawy o zdrowie, da się słyszeć wiele głosów atakujących przedsiębiorców za chęć zarobienia i „nikczemne” podnoszenie cen dóbr, na które panuje szczególne zapotrzebowanie. Jednakże to właśnie te bodźce sprawiają, że system prywatnej przedsiębiorczości, dzięki swojej infrastrukturze, jest w stanie nie tylko zapewnić nam zwykłe dobra codziennego użytku, lecz także te potrzebne w wyjątkowych sytuacjach jak obecna. Wartość rynku opartego na konkurencji polega bowiem na tym, że angażuje on multum umysłów do opracowania sposobów na jak najszybsze i najskuteczniejsze zapewnienie ludziom dóbr potrzebnych teraz w większej ilości niż zazwyczaj. Zmiany cen odzwierciedlające wzrost lub spadek poziomu popytu i podaży sprawiają, że proces dostosowania do nowych okoliczności inicjowany jest znacznie szybciej i z o wiele większą elastycznością niż gdyby miało się to odbywać w ramach jakiegokolwiek odgórnego zarządzania gospodarką przez rząd.

Ceny stanowią rozległy system sygnalizacyjny złożony z wzajemnie powiązanych elementów. Jako takie są środkiem komunikacji międzyludzkiej, który udostępnia niezbędne informacje każdemu, kto ich potrzebuje. Dzięki temu ludzie mogą w danym miejscu i czasie skutecznie spożytkować swoją specjalistyczną wiedzę i umiejętności w celu możliwie najszybszego dostosowania swoich działań do zmienionego popytu.

Tym, co spowolniło prace nad nowymi metodami wykrywania koronawirusa, a także produkcję odpowiedniego wyposażenia i materiałów, jest monopol decyzyjny i proces udzielania zezwoleń Agencji Żywności i Leków (FDA) oraz Centrów Kontroli i Prewencji Chorób (CDC). Instytucje te były bowiem niechętne, aby ograniczyć lub zrezygnować z pełnej kontroli nad tymi procesami. Dopiero po kilku tygodniach ugięły się na tyle, by dać sektorowi prywatnemu większą swobodę produkowania, rozwijania i dostarczania tego, co najpilniej potrzebne. Dzięki temu wspomniane wyżej dobra wkrótce dotrą tam, gdzie ich najbardziej brakuje.

Pozwólmy ludziom samodzielnie szacować korzyści i zagrożenia

Jak zatem należałoby podchodzić do kwestii bezpieczeństwa w pracy w obliczu koronawirusa? To obywatele, a nie politycy i biurokraci, powinni ustalić sposoby na utrzymanie poziomu produktywności gospodarki. Pracownicy i pracodawcy powinni mieć możliwość samodzielnego zdecydowania – z uwzględnieniem preferencji konsumentów – jakie działania będą najlepsze.

Wbrew temu, co twierdzi wspomniany wyżej autor z The Nation, światu nie grozi „zagłada”, ludzkość nie zniknie, a życie wróci do normy. Ponadto, jak to bywa w przypadku wszelkich katastrof naturalnych, podjęte zostaną wysiłki, aby zminimalizować liczbę ofiar, które pojawią się mimo to – podobnie jak w każdym sezonie grypowym.

Wszyscy nieustannie dokonujemy oceny korzyści i kosztów naszych działań. Jeżeli w czasie kryzysu, kiedy pojawiają się szczególne obawy o bezpieczeństwo pracowników, zapotrzebowanie na pewne dobra znacznie wzrasta, wypracowane na tej podstawie zyski mogą posłużyć pracodawcom do zrekompensowania zatrudnianym przez nich osobom dodatkowego ryzyka. Część z nich będzie preferowała pozostanie w domu, natomiast inni uznają, że opłaca im się zaryzykować w zamian za dodatkową premię. Wiązałoby się to oczywiście z koniecznością podjęcia zwiększonych środków ostrożności w codziennym życiu, tak aby zminimalizować ryzyko przeniesienia wirusa na inne osoby w pracy i w domu.

W ten sposób każdy – na podstawie własnej sytuacji jako pracownika i członka rodziny – mógłby ocenić koszty i korzyści związane z konkretnym działaniem i wybrać najlepsze dla siebie rozwiązanie. Jednocześnie nikt nie narzucałby innym niczego dla ich dobra. Takie podejście wydaje się znacznie bardziej rozsądne i racjonalne niż odgórne forsowanie przez rząd systemu nakazów i kontroli.

Rządowi planiści już z samej natury pełnionej przez nich funkcji nie są w stanie poznać, docenić ani uwzględnić w swoich projektach wszystkich zróżnicowanych szczegółów i skrawków wiedzy i informacji sprawiających, że decyzja podjęta przez konkretną osobę jest „słuszna” właśnie dla niej. Co więcej informacje te odzwierciedlają w formie cen zapotrzebowanie na określone produkty, a przez to nakierowują ludzi na takie działanie, które pozwoli zaspokoić zaistniałe w danym miejscu i czasie potrzeby konsumentów.

Jak głosi anegdota o pochodzeniu terminu „leseferyzm”, w roku 1681 francuski minister finansów Jean-Baptiste Colbert zwrócił się do przedsiębiorców z pytaniem o to, co rząd mógłby dla nich uczynić. Jeden z nich odparł na to: „pozwólcie nam działać”. Innymi słowy, pozwólcie, aby uczciwi producenci i kupcy mogli w sposób swobodny i pokojowy działać na wolnym rynku zgodnie z prawem popytu i podaży.

Właśnie to powinien był uczynić rząd już na samym początku kryzysu koronawirusowego, a obecnie należy wrócić do tej zasady jak najszybciej. Inaczej jego polityka centralnego planowania doprowadzi społeczeństwo i gospodarkę do okropnego kryzysu w postaci poważnych zakłóceń, niedoborów, bezrobocia i ruiny finansowej wielu Amerykanów.

Jedyne, czego nam teraz potrzeba – nawet w obliczu zagrożenia koronawirusem – to dać ludziom swobodę samodzielnego decydowania o sobie oraz pozwolić wolnemu rynkowi działać. Tylko tak uda się nam bez zakłóceń zaspokoić najpilniejsze w danym momencie potrzeby związane z ochroną życia, a także w zyskowny sposób zapewnić dostawy potrzebnych nam dóbr i usług oraz miejsca pracy – abyśmy mogli nadal cieszyć się możliwie najwyższym poziomem życia.

Richard Ebeling
Tłumaczenie: Dawid Świonder

Źródło: aier.org. Data publikacji oryginału: 23 marca 2020 roku.

Richard Ebeling jest starszym współpracownikiem American Institute for Economic Research oraz, pod patronatem BB&T, profesorem etyki i wolnej przedsiębiorczości na uczelni wojskowej the Citadel w Charleston (Karolina Południowa). W latach 2008-09 mieszkał na kampusie AIER.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

Exit mobile version