Kiedy płaca jest sprawiedliwa?

"Prawo oddało kolektywną władzę do dyspozycji ludzi bez skrupułów [niegodziwych], którzy pragną bez ryzyka wykorzystać osobę, wolność i własność innych. Ono zamieniło grabież w prawo, w celu ochrony grabieży. I ono zamieniło legalną obronę w przestępstwo, w celu karania legalnej obrony"

PAFERE WIDEO

Nie tylko ulica chętnie wywija argumentem o niesprawiedliwie niskich płacach w kraju, lecz i co niektórzy politycy wskazują na fakt, że koncerny międzynarodowe płacą naszym pracownikom mniej niż na „zachodzie”.

Sprawa tylko z pozoru jest prosta, na pewno na początku trzeba ustalić:

  • czym jest sprawiedliwość w życiu gospodarczym,
  • jaka płaca jest sprawiedliwa, dalej powinniśmy zastanowić się,
  • dlaczego ta różnica występuje,
  • i na koniec: co należy zrobić by problem zniknął.

Sprawiedliwy podział

Pojęcie sprawiedliwości wkracza wszędzie tam, gdzie pojawia się rozbieżność w ocenie wpływu naszego działania na sytuację innych. Jest pierwszą linią obrony naszych interesów, gdy możemy liczyć na pokojowe rozładowanie konfliktu. Wypisywana na sztandarach rewolucji, wspierając teorie nowego porządku społecznego, kojarzona jest często z morzem przelanej krwi. Teoretycznie na straży sprawiedliwości powinno stać prawo, ale problem w tym, że pod to pojęcie podkładane są różne treści i nie istnieje jedna definicja pozwalająca rozstrzygać bez wątpliwości w każdej sytuacji, jakie rozwiązanie jest sprawiedliwe, choć w praktyce nasze sumienie zawsze podpowie, co nam czynić należy (również osoby zdemoralizowane mają świadomość czynionego zła). Rolę jaką pełni współczesne prawo świetnie ujął Bastiat [1]:

„Życie, uzdolnienia, produkcja – innymi słowy, indywidualność, wolność, własność – to człowiek. I pomimo chytrości zręcznych politycznych przywódców, te trzy dary od Boga poprzedzają wszelkie ludzkie rozporządzenia ustawowe, i są nadrzędne wobec nich (…) Zatem zasada kolektywnego prawa- uzasadnienie jego istnienia, jego prawowitości – oparta jest na indywidualnym prawie. (…) Skoro żaden człowiek działając osobno nie może użyć siły do zniszczenia praw innych, czy nie trzeba rozumieć, że ta sama zasada dotyczy wspólnej siły (…). Prawo oddało kolektywną władzę do dyspozycji ludzi bez skrupułów [niegodziwych], którzy pragną bez ryzyka wykorzystać osobę, wolność i własność innych. Ono zamieniło grabież w prawo, w celu ochrony grabieży. I ono zamieniło legalną obronę w przestępstwo, w celu karania legalnej obrony”.

Pamiętajmy, że Bastiat pisze te słowa w roku 1850 a w międzyczasie techniki manipulowania ludźmi znacznie udoskonalono.

Szczególną popularnością cieszy się książka „Sprawiedliwy podział” H. Peyton Younga matematyka i ekonomisty, bowiem opisuje dość dokładnie założenia teoretyczne dla różnych modeli sprawiedliwości. Już na wstępie czytamy: „Sprawiedliwe nie musi oznaczać etyczne czy moralne, chodzi o to, co w danej sytuacji podziału jest rozumne i zgodne ze zwyczajem” deklaruje, więc wsparcie dla relatywizmu moralnego, którego ostatnią instancją pozostaje wola większości (jak odkrył to wcześniej Lenin w demokracji, szczególnie socjalistycznej, jednostka to tylko nawóz historii).

Wśród wielu historycznie ugruntowanych reguł normujących zagadnienia podziału w skali mikro np.: podział spadku, kosztów wspólnych inwestycji (kanalizacje, wodociągów, dróg), przemycone zostały modele uzasadniające redystrybucję w skali makro np.: dostęp do usług zdrowotnych, szkolnictwa państwowego, choć wiadomo, że jedynym sprawiedliwym i efektywnym sposobem dostarczenia tych usług jest wolny rynek wsparty normami prawnymi wynikającymi z prawa naturalnego.

Co ciekawe sam przytacza mimochodem argumenty za rynkowym mechanizmem alokacji pisząc [2]:
„Istotną cechą konkurencyjnego mechanizmu alokacji jest fakt, że prowadzi ona do efektywnego podziału nie wymagając przy tym, by jego uczestnicy znali wzajemne preferencje (…). Każda alokacja konkurencyjna spełnia, bowiem trzy podstawowe, omawiane dotychczas kryteria sprawiedliwości”.

Moim zdaniem, podstawowym mankamentem opisywanych modeli jest założenie posiadania przez uczestników zestawu dóbr początkowych bez uwzględnienia faktu, że musiały być one wcześniej wytworzone, a przecież sposób w jaki uczestnicy weszli w ich posiadanie będzie miał wpływ na ocenę warunków wymiany (ten sam błąd popełniają „austriacy” ignorując koszty wytworzenia). Są tylko dwa sposoby tworzenia puli dóbr do podziału:

1). Dobrowolne, wspólne zaangażowanie się w realizację jakiegoś celu,
2). wymuszona kontrybucja.

Przypadek 1) zwykle poprzedzony jest jakąś umową ustalającą zasadę podziału bądź dostępu do wytworzonych dóbr. W drugim przypadku zarówno wielkość ponoszonych ciężarów jak i korzyści są ustalane arbitralnie i egzekwowane pod przymusem. Dla jednostki nie ma znaczenia kto narzucił te obowiązki, czy jest to wymysł despoty czy tzw. demokratycznej większości, w obu wypadkach nie ma wyboru – czy mu się to podoba czy nie, musi ponosić koszty niechcianych „usług”. Mam wątpliwości czy można nazwać sprawiedliwą jakąkolwiek metodę podziału czegoś, co przejęto w niesprawiedliwy sposób. Nie znam przypadku, by złodziej nie był przekonany do słuszności swego postępowania, a to co robi zwykle uzasadnia nieuczciwością innych i doznaną od losu niesprawiedliwością. Podział różnych dóbr w równych ilościach przeczy sprawiedliwości, bo każdy z nas ten sam rodzaj dobra różnie wartościuje.

Wydawać by się mogło, że reguła równego podziału dobra jednorodnego nie powinna już być kwestionowana. Problem leży w ustaleniu niebudzącej wątpliwości technice tego podziału. Metoda niebudząca wątpliwości: „ja dzielę ty wybierasz”, którą sformułował Hugon Steinhaus, długo nie dawała się uogólnić na większą od trzech ilość uczestników. Dopiero Stefan Banach i Bronisław Knaster (lwowska szkoła matematyczna) zaproponowali algorytm rozwiązujący problem sprawiedliwego podziału między (n) partnerów (o czym Young nawet się nie zająknie).

Znana zasada Arystotelesa, że dobra powinny być dzielone proporcjonalnie do wkładu każdego pretendenta, jest tylko wtedy sprawiedliwa, gdy dysponujemy metodą pomiaru wkładu oraz gdy dobra są podzielne.

Co mierzy wkład pracy?

Do opinii publicznej dotarło, że płace wiążą się jakoś z wydajnością, ale już różnica płac w kraju i zagranicą wydaje się być nieuzasadniona, gdy dotyczy tej samej pracy. Rozważmy jakąś hipotetyczną wymianę sera na gliniane garnki, między krajami, w relacji (w) przyjmując:
– w kraju, w ciągu godziny, robotnik wykona jeden garnek, natomiast kilogram sera wykona w ciągu 3 godzin, przy czym stawka płac za godzinę wynosi c1,
– za granicą robotnik wykonuje garnek w ciągu 6 godzin, a kilogram sera w ciągu 2 godzin, otrzymując za godzinę pracy c2,

W tabeli zestawiono koszty wykonania w kraju i zagranicą. Kurs wymiany w tym wypadku oznacza relację w jakiej koszty wykonania liczone w lokalnych walutach się wymieniają. Obecnie kraje chronią własne waluty, zmuszając eksporterów do wymiany uzyskanych dewiz na walutę lokalną po określonym kursie (tu przyjmuję, że wymiany dokonuje ten sam bank).

Kraj będzie chciał wymienić produkt, którego koszty są najmniejsze, jeśli efekt wymiany 1c1/w< 3c1 → 1/3 < w będzie mniejszy od własnego kosztu produkcji sera.

Natomiast zagranica zaakceptuje propozycję, gdy ich koszt produkcji garnków będzie większy od kosztu uzyskanego z wymiany 6c2 > w2c2 → w<3 stąd wynika, że opłacalna relacja kursu wymiany mieści się w przedziale 1/3<w<3. A więc rosnący kurs wymiany poprawia dochodowość eksportu za granicę, a zmniejsza dochodowość importu z zagranicy.

Wobec powyższego dla wymiany c1<=> w2c2 w dolnym przedziale otrzymamy c1 =2/3c2 → c1<c2 natomiast dla górnego przedziału c1 =3*2c2 → c1>c2.

Wniosek:
ze wzrostem wartości (w) rosną płace c1 w relacji do płac c2 i dla w=1/2 otrzymamy c1=c2.

Może mi ktoś zarzucić, iż współczesna produkcja jest o wiele bardziej skomplikowana niż wyroby analizowane w przykładzie. Zgoda, ale wszystkie koszty produkcji dają się zredukować do tego samego schematu: czas produkcji pomnożony przez przeciętną płacę za jednostkę czasu. Przecież producent albo sam wytworzy niezbędne komponenty (czynniki produkcji), albo nabędzie je na rynku za jakiś ułamek wartości produktu swojej pracy. A więc to co nabywa jako ekwiwalent czasu pracy, zwiększy po prostu czas produkcji wyrobu finalnego (pogłębioną analizę zawarłem w innych opracowaniach).

Z wyprowadzonych zależności wynika, że gdyby czas produkcji sera był jednakowy (np.: 2c1 za granicą), to w całym przedziale opłacalności, nie istniałby nawet w teorii kurs (w), przy którym płace w kraju mogłyby zrównać się z zagranicznymi. Mamy więc niepodważalny dowód, że kluczem do wzrostu płac jest głównie wydajność, a ona może wzrastać względnie szybko tylko dzięki importowi wydajnych technologii. Ścigać się można z globalną gospodarką, gdy wystartujemy z tego samego poziomu przynajmniej w kilku dziedzinach. W tym miejscu należy zauważyć, że porównywanie płac poprzez przeliczenie kursem wymiany jest dalece mylące, właściwą miarą jest siła nabywcza dochodów, czyli ile innych dóbr możemy kupić w kraju za efekt naszej pracy, który z kolei zależy od wydajności. O wydajności z kolei decyduje wyposażenie techniczne, wspierające wysiłek pracownika. Z powodu relatywnie dużego importu w stosunku od eksportu, nasza waluta jest względnie słaba (niski kurs wymiany w) dlatego za tę samą pracę zagranica płaci więcej.

Na wysokość kursu wymiany wpływa szereg czynników:

  • stosunek uzyskiwanych wydajności w gospodarkach wymieniających się krajów,
  • rosnący eksport zwiększa kurs wymiany, import odwrotnie,
  • wzrost stopy procentowej przyciąga kapitał spekulacyjny, co powoduje wzrost kursu,
  • wzrost cen wskazuje na inflację, można więc spodziewać się wzrostu stóp procentowych,
  • wzrost gospodarczy zwiększa zarówno import (spadek kursu) jak i przyciąga na giełdę kapitał spekulacyjny (wzrost kursu), efekt sumaryczny zależy od ich względnej dynamiki.

Powyższa analiza stosuje się również do firm działających w tym samym kraju, przy czym (w) będzie wtedy relacją cen obu nabywanych wyrobów. Wobec powyższych faktów należy stwierdzić, iż odgórnie ustalana płaca minimalna (nie potrafię odgadnąć jaką metodą jest ustalana), usunie z rynku producentów dóbr o względnie niskiej wydajności, działających w obrębie małych miejscowości, bo koszty przerosną przychody. Alternatywną metodą powodującą wzrost płac, jest stworzenie warunków do szybkiego rozwoju gospodarczego, tak by przedsiębiorcy zaczęli konkurować o pracowników. Dopiero w sytuacji niskiej podaży pracy, przedsiębiorcy będą zmuszeni płacić tyle, ile wynosi wartość produktu tej pracy przy danym wyposażeniu technicznym. Współczesne rozwinięte gospodarki, na skutek szybkich zmian, za którymi nie nadąża skostniałe szkolnictwo, rozwarstwiają rynek pracy tworząc zawody deficytowe oraz schyłkowe. Na to nakłada się oderwana od rzeczywistości polityka, umożliwiająca kształcenie specjalistów, których wiedza (umiejętności) na wolnym rynku nigdy nie znalazłaby nabywców (wiele usług tworzonych jest sztucznie na potrzeby administracji).

Trudno się dziwić, że rządy zabiegają o inwestycje zagranicznych przedsiębiorstw, nie do końca będąc świadomymi długofalowych skutków. Napływ obcego kapitału działa tak jak zwiększony eksport – zwiększa on kurs wymiany i absorbuje dodatkowe pieniądze lokalne, niezbędne do zakupów inwestycyjnych, a nadto poprawia opłacalność importu, który uzupełnia zwiększony popyt powodowany inwestycjami, gdyż lokalny przemysł nie potrafi szybko na niego zareagować. W dłuższym okresie tani import zdławi lokalnych konkurentów, niepostrzeżenie doprowadzając do pojawienia się rezerw taniej siły roboczej dla budowanych przedsiębiorstw zagranicznych. Oczywiście istnieje alternatywa dla opisanego rozwoju wydarzeń, wystarczy promować wykorzystanie, przez rodzime firmy, napływu walut do zakupu dóbr inwestycyjnych, dzięki czemu przynajmniej niektóre firmy będą mogły sprostać konkurencji. Nieszczęściem są dotacje unijne, które prowadzą do nadmiernego zadłużania się gmin, które muszą pokryć połowę kosztów, w gruncie rzeczy, bezproduktywnych inwestycji. Obdzielane dotacjami są tak dobrane inwestycje, by głównie finansowały import z bogatych krajów UE. Wbrew powszechnym poglądom, nawet bezzwrotne kredyty, gdy przeznaczone zostaną na konsumpcję, wspierają gospodarkę darczyńcy, a wypierają rodzimą produkcję. Dyrektor Akademii Dyplomatycznej MSZ twierdzi, że z każdego euro otrzymanego przez Polskę z UE, 70 centów ponownie odpływa za granicę.

Funkcja wydajności

Nie każda inwestycja służy poprawie wydajności, większość przedsiębiorców dąży do wykorzystania efektu skali, który dzięki rosnącej produkcji, zmniejsza udział kosztów stałych przypadających na jednostkę wyrobu. Popularny sposób liczenia wewnętrznej stopy zwrotu (Internal Rate of Return) nie odróżnia inwestycji zwiększających wielkość produkcji od inwestycji we wzrost wydajności – dla rozróżnienia opisuję je w innych opracowaniach jako inwestycje ekstensywne oraz intensywne. By zobrazować o co chodzi, posłużę się historią zawodu praczki. W ich miejsce dzięki postępowi technicznemu pojawiły się pralnie, rozbudowywane do coraz większych rozmiarów (inwestycje ekstensywne). Dalszy postęp techniczny, doprowadził do pojawienia się względnie taniej pralki domowej (inwestycja intensywna) i likwidacji dużych pralni, poza specjalistycznymi w szpitalach oraz jednostkach wojskowych.

Dla laika jest to bez znaczenia, w obu przypadkach uzyskujemy większą produkcję i niższe koszty.

Niestety w ekonomii pod powierzchnią pozornie prostych zjawisk często kryją się bardzo wyrafinowane i trudno rozpoznawalne, co do źródła, efekty.

Już angielski ekonomista Dawid Ricardo (1772-1823) twierdził, że wzrost płac zachęca kapitalistów do zastępowania siły roboczej maszynami [3]. Niskie płace powodują, nieopłacalność wyposażania stanowisk pracy drogimi maszynami, a więc wzrost produkcji pociąga za sobą znaczący przyrost zatrudnienia, co zmniejsza bezrobocie. Drogie, wydajne maszyny nie tylko redukują zatrudnienie, ale zmieniają też jego strukturę. Wymagają więcej różnych specjalistów, wysokiej kultury pracy, gdyż każda awaria pociąga za sobą znaczne koszty. Od początku industrializacji podnoszą się głosy, jak to postęp techniczny niszczy miejsca pracy, doprowadzając do chronicznego bezrobocia. Prawdą jest, że maszyny tkackie zlikwidowały zawód tkacza, fabryki obuwnicze zawód szewca, samochody wozaka, pralki pracza itd. Ale z tego nie wynika jeszcze, że bezrobocie jest nieuchronnym następstwem postępującej automatyzacji. Maszyny wyręczają ludzi w wyczerpującej monotonnej pracy fizycznej, oferując w zamian pracę, jeśli nie bardziej twórczą to przynajmniej nie wymagającą tak intensywnego wysiłku. Prawo Saya stwierdza, że suma wszystkich wypłat związanych z produkcją dobra wystarczy na zakup tego dobra, a więc podaż stwarza dostateczny popyt. Dlatego w miejscowościach, w których niewiele się produkuje, popyt na wyroby jest niewielki.

Błąd wywołany powyższym założeniem polega na nieuwzględnieniu faktu, przenoszenia „pracy” przez automatyzację do etapu produkcji tych automatów, a skrócenie okresu produkcji „skonsumowane” zostaje w obniżonej cenie. Ilość uwolnionego przez automatyzację czasu skierowana zostanie na konsumpcję ogromnego zestawu nowych wyrobów oraz zwiększy zapotrzebowanie na nowe usługi, też wspierane w dużej części przez automaty.

Jeżeli tak to skąd się bierze bezrobocie? Otóż mimo ogromnego wzrostu wydajności, nie spadają odpowiednio ceny i tym samym nie pojawiają się oszczędności tworzące popyt na nowe wyroby, przy których produkcji znalazłaby zatrudnienie część zwalnianych z produkcji „starych” wyrobów. Powszechne zmowy cenowe, dyskretne wzmacnianie monopolu, poprzez wykorzystywanie regulacji rządowych, ustanawianych w imię bezpieczeństwa i zdrowia konsumentów, wydłużanie okresów ochronnych (np.: przemysł farmaceutyczny) i utrzymywanie marż na niespotykanym dotychczas poziomie. By wypełnić „dziurę” popytową uruchamia się tanie kredyty powodując ogromny wzrost zadłużenia i w ostatecznym rachunku niewypłacalność konsumentów, którzy zasilą armię bezrobotnych.

Lobbing

Jest on nieodłącznym elementem ustrojów demokratycznych. Trzonem struktury lobbingowej są partie, one to starają się przekonać suwerena, ile i od kogo należy ściągną haracz a także, gdzie wydać tak uspołecznione pieniądze. Szukanie wsparcia u najlepiej zorganizowanych grup nacisku, prowadzi do chronicznie większych wydatków niż dochody, tak że państwo staje się powoli piramidą finansową. Lobbyści trudnią się głównie wynajdywaniem argumentów, które pozwolą rządowi uzasadnić nadawanie przywilejów, kolejnym najbardziej „wpływowym” grupom.

Jak to jest, że większość toleruje taki sposób rządzenia państwem?

Pamiętajmy o tym, że zysk nieroba w grupie jest zawsze większy niż zysk pracusia. By to wykazać załóżmy, że zespół 10 pracowników wypracował zysk do podziału 9000zł, przy czym jeden z nich chorował przez miesiąc. Każdy członek zespołu otrzymał po podziale 900zł, w tym chorujący, mimo że nie pracował (wypracował zero wartości dzielonej) zyskał 900zł, natomiast pozostali wypracowali 1000zł i dostali tylko 100zł mniej. W następnym miesiącu uznał, że trzeba się postarać i pracował dwa razy więcej od pozostałych, czyli wypracował 2000zł. Razem do podziału mieli 11000zł, więc każdy otrzymał 1100zł. Pracuś stracił 900zł, a pozostali zyskali tylko 100zł.

Powyższe wyliczenia tłumaczą, dlaczego małe dobrze zorganizowane grupy nacisku potrafią „wywalczyć” dodatkowe środki kosztem pozostałych – ich zysk jest wielokrotnie większy od straty pozostałych, więc mają większą determinację, by walczyć o „swoje”. W ten sposób, metodą nacisku kolejne grupy wychodzą na „swoje”, tylko kraj, jako całość, zmierza do ruiny. Im mniejsza wspólnota, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zdominowana zostanie przez klikę żerującą na pozostałych (ochronę daje też wysoki etyczny poziom członków takich wspólnot).

Dlatego wyposażając gminy w prawo do ustalania wymiaru podatku oraz zakresu usług społecznych, na które w referendum uzyskano by zgodę, zminimalizowano by problem koterii, gdyż, jak w feudalizmie, można by głosować nogami osiedlając się w gminach gwarantujących najlepsze warunki (państwo musiałoby zadowolić się procentowym udziałem przypadającym na gminę w relacji do ilości mieszkańców, przy czym senat, składający się z przedstawicieli gmin, kontrolowałby uchwały sejmu i wydatki rządu – to pomysł rzucony do oceny i opracowania przez osoby bardziej kompetentne).

Wolność wyboru

Wolność wyboru istnieje, gdy jest w czym wybierać, a to zależy od stopnia akceptowanego przez społeczeństwo ryzyka, które wyznacza zakres norm ustalających nie tylko co jest zakazane, ale bywa, że prowadzi do wyznaczania wymaganych cech wyrobów (pozorny paternalizm). Tak jak nie ma darmowych obiadów tak też nie ma wolności bez ryzyka i odpowiedzialności. Wiele skarg i konfliktów jest efektem „bezinteresownej” zawiści; są urojone, nieuzasadnione oczekiwania, są bezmyślne decyzje nie wynikające ze złej woli, lecz z nieuctwa, jest cały gąszcz spraw dziejących się między ludźmi, którymi ekonomia nie powinna się zajmować. Ale należy przyjąć za pewnik zależność: im więcej różnorodnych specyficznych dóbr pojawia się na rynku, tym większy jest nie tylko wybór, ale i prawdopodobieństwo, że ich kombinacje staną się podstawą dla tworzenia nowych bardziej użytecznych rozwiązań. Konsumpcja nie jest złem, gdy zajmuje właściwe miejsce w hierarchii wartości, ale jest warunkiem rozwoju nowych dziedzin produkcji, wytycza jedyną drogę prowadzącą do stopniowego uwalniania człowieka od zmagania się z ogłupiającymi, powtarzalnymi czynnościami, po to by swoją aktywność skierował ku szeroko rozumianej twórczości. To nie rzeczy są złe, zły lub dobry jest jedynie sposób ich użycia, a to oznacza, iż powinniśmy kształtować człowieka tak, by mógł sprostać wyzwaniom coraz bardziej skomplikowanej rzeczywistości, którą sami kreujemy. Zachowaniem materii ożywionej sterują instynkty korygowane w drodze losowych mutacji. Jedynie człowiek otrzymał możliwość wykształcenia w sobie zdolności do panowania nad instynktami (wolną wolę) dzięki pracowicie kumulowanej wiedzy, w tym zdolności do odróżniania dobra od zła. Dlatego kapitalną sprawą staje się dostęp do niezafałszowanej informacji i możliwość swobodnej jej wymiany. Samodoskonalenie wyjęte spod kontroli despotycznego państwa jest warunkiem koniecznym dla zachowania wolności.

Nie wolno nam dać się wciągnąć w pułapkę konstruktywizmu, cała nasza uwaga powinna koncentrować się na zagrożeniach, na ustalaniu ukrytych mechanizmów deformujących naturalny bieg spraw. Rozwiązania pojawią się same (tak jak język, pieniądz, rynek wymiany i szereg innych urządzeń społecznych, których nikt nie projektował), gdy tylko dopuścimy je do głosu i gdy znikną instytucjonalne blokady ograniczające twórczą aktywność najzdolniejszych z nas (koncesjonowanie intelektu). Gospodarka polega na ciągłym, odtwarzaniu mijającego stanu rzeczy, z niewielkimi stopniowymi zmianami, kierując się zasadą maksimum efektów przy minimum nakładów.

Nawet przyroda ożywiona trwanie zapewnia sobie nie w doskonałym przystosowaniu do zmieniających się warunków, lecz w ciągłej rekonstrukcji struktur z genomu jednostek zdolnych do przetrwania (dostatecznie dobrych, a nie tylko doskonałych). W świecie, w którym dominuje niepewność, doskonałe przystosowanie jest nieosiągalne, nie sposób też przygotować się na wszystkie możliwe wydarzenia, bo pewne stany (właściwości) się wykluczają.

Efekt przemian społecznych jest współbieżny z szybkością procesów gospodarczych, bowiem wzajemnie na siebie oddziaływają. Już prawie dwieście lat temu, wiedziony genialną intuicją Frédéric Bastiat pisał [4]: „Przykłady, rozprawy, literatura, wynalazki, nauka itd.- wszystko to są niedostrzegalne strumienie, przez które łączą się dusze i wszystkie wysiłki pozornie niezwiązane ze sobą, a których rezultat kieruje ludzkość ku równowadze, ku nieustannie wznoszącej się średniej. Cały ten wielki skarb użyteczności i nabytych wiadomości, z którego każdy czerpie nie zmniejszając go i który każdy sam powiększa nie wiedząc o tym, cała ta wymiana myśli, produktów, usług i pracy, zła i dobra, cnót i przestępstw, tworzących z całej rodziny ludzkiej jedność, a z miliardów przemijających egzystencji życie – wszystko to razem wzięte stanowi solidarność”.

Wojciech Czarniecki

Przypisy:
[1] Str.6 „Prawo” Frederic Bastiat
[2] Str.218 „Sprawiedliwy podział” H. Peyton Young
[3] Prawdziwość tego twierdzenia wykazał Hayek w „Economica” t.IX, nr 34, maj 1942, s.127-152
[4] Str. 519 „Dzieła zebrane” tom 2

Poprzedni artykułSemidemokracja po polsku
Następny artykułGospodarka nakazowa sieje nasiona swojej własnej destrukcji

8 KOMENTARZE

  1. Austriacy – na ile ich rozumiem – nie ignorują kosztów wytworzenia, tylko wykazują, że te koszty są w ostatecznym rozrachunku determinowane przez preferencje konsumenta. A kwestie sprawiedliwości podziału i uczciwości nabycia dóbr nie są formalnie zaliczane do „ekonomii austriackiej”, tylko do filozofii politycznej. Dlatego sugerowanie że austriacy mają obojętny stosunek do tych zagadnień jest baaaaardzo zwodnicze.

  2. Zniknął mi post, więc jeszcze raz. Austriacy nie „ignorują kosztów wytworzenia”, tylko wykazują, że są one zdeterminowane preferencjami konsumenta i dostępnością zasobów. Narzekanie na austriaka, że nie duma nad sprawiedliwością początkowego podziału dóbr ma tyle sensu co narzekanie na biologa, że w podręczniku biologii nie podał co ma być na śniadanie, obiad i kolację. Nie podał, bo nie pisał podręcznika z dietetyki tylko z biologii. Inna dyscyplina. Inny zakres. Zresztą niejeden austriak pisywał o pierwotnym zawłaszczeniu, tylko te prace nie stoją przy Hayeku na półce z ekonomią, ale na półce z filozofią polityczną, kilka książek za Bastiatem.

  3. Szanowny Panie nie było moją intencją podważanie dorobku „austriaków”. Teoria wartości wyłożona przez Misesa jest niepodważalna, niemniej analizując prawo asocjacji (str.136-142 Ludzkie działanie) sam Mises przyznaje że nie ma ono związku z teorią wartości ani z teorią ceny.
    Przyjmując, że odwrotnością wydajności jest ilość czasu niezbędna do wytworzenia jednostki dobra to u podstaw wymiany jest koszt tego czasu. Wybór wartości nie oznacza, że godzimy się na dowolny koszt, staramy się je zdobyć najmniejszym kosztem.
    Pozdrawiam

  4. Skoro o Misesie mowa to w Human Action (angielska Scholar Edition,Ch. VIII pkt 4 str. 162 – nie mam pod ręką polskiej) Mises wydaje się rozważać koszty wytworzenia. Podaje nawet jako przykład Anglię i Indie oraz rozważa zmiany poziomów płac. Nie analizuje co prawda manipulacji kursami dwóch walut, ale nie widzę podstaw by Mu zarzucać „błąd polegający na ignorowaniu kosztów wytworzenia”. Mniejsza o Misesa. Wydaje mi się, że to i owo w pracy warto ulepszyć.

    ((1)) W tekscie mamy w kraju garnek 1h, ser 3h, a za granicą garnek 6h ser 2h. A w tabelce jest za granicą (1c1 / 3c1) i w kraju (6c2 / 2c2) To się wydaje sprzeczne (zamienione nagłówki wierszy ?)

    ((2)) Warto by uporządkować opis symbolu „w”. W tekście raz jest to „relacja” a raz „wartość”. Obok się gdzieś pojawia zdanie o „kursie wymiany”, w którym symbolu „w” nie ma, a czytelnik z konieczności zgaduje, czy to właśnie jest definicja „w”.

    ((3)) Jeżeli w szczególnym przypadku przyjmiemy, że w=c1=c2 czyli jak rozumiem koszty pracy wszędzie te same i ta sama waluta, to z opisu wyjdzie że „kraj zechce dokonać wymienić produkt gdy 1/3 < 1". Czyli jak rozumiem wtedy gdy w kraju efektywność produkcji garnków jest większa niż efektywność produkcji sera. No ale jeśli za granicą byłyby dokładnie te same efektywności, to chyba nikt w kraju by nie miał motywu by cokolwiek z zagranicą wymieniać mimo spełnienia tego warunku. Czy nie należałoby doprecyzować warunku lub jego opisu ?

    ((4)) W tekście jest "Gdyby czas produkcji sera był jednakowy, (np. 2c1 za granicą)". Po pierwsze mamy tu chyba skrót myslowy bo 2c1 to koszt a nie czas. Po drugie nie jest jasne w stosunku do czego ma być jednakowy. Żadna z pozostałych wielkości podanych w przykładzie nie wynosi 2c1

    A tak na marginesie zaintrygował mnie – zupełnie szczerze, bez żadnej uszczypliwości – termin "koncesjonowanie intelektu". Czy mogę prosić o wyjaśnienie, co nalezy przez nie rozumieć ?

    Pozdrowienia

  5. A propos tej wydajności: to też rzecz względna:

    Otóż robotnik w firmie produkującej długopisy złoży w ciągu dnia pracy w Polsce 200 długopisów (wiadomo: praca akordowa, zależy mu, brak ochrony pracowniczej, bez przerwy obiadowej itd, itp.). W Niemczech złoży tylko 100 (co się będzie przepracowywał, święta przerwa obiadowa, itp.). Ale – cena takiego długopisu w Polsce to 0,50 Euro, a w Niemczech 2,00 Euro. Czyli stąd wniosek: polski pracownik wypracowuje w ciągu dniówki 100 Euro, a niemiecki 200 Euro. Czy to oznacza, że Polak jest mniej wydajny, niż Niemiec?

  6. Dziękuję za uwagi, świadczą o rzetelnym podejściu do artykułu, wobec tego pozwolę sobie na komentarz:
    – co do Misesa, inaczej pojmuję istotę kosztu niż czyni to Mises, jednak polemika w tej sprawie wymaga większej argumentacji,
    – ma Pan rację kraj należy zamienić z zagranicą, błąd pochodzi z innego tekstu gdzie związki analizuję w formie bardziej ogólnej, mniej przystępnej,
    – kurs wymiany jest uszczegółowieniem pojęcia relacja, dlatego używałem je zamiennie, być może stanowi to problem dla czytelnika,
    – cytuję „Jeżeli w szczególnym przypadku przyjmiemy, że w=c1=c2 czyli jak rozumiem koszty pracy wszędzie te same i ta sama waluta, to z opisu wyjdzie że „kraj zechce dokonać wymienić produkt gdy 1/3 < 1". Czyli jak rozumiem wtedy gdy w kraju efektywność produkcji garnków jest większa niż efektywność produkcji sera. No ale jeśli za granicą byłyby dokładnie te same efektywności, to chyba nikt w kraju by nie miał motywu by cokolwiek z zagranicą wymieniać mimo spełnienia tego warunku. Czy nie należałoby doprecyzować warunku lub jego opisu ?” . Zachodzi tu nieporozumienie bo piszę: dla relacji w=1/2 zachodzi c1=c2. Dalej zakładam, że w nierówności 1/3<w=1 chodzi o relację wymiany garnka na jednostkę sera. Jeśli za jeden garnek, którego czas produkcji wynosi 1, otrzymamy jednostkę sera którego czas własnej produkcji wynosi 3 to mamy zyska na czasie równy 2. Drugi kraj za jednostkę sera o czasie produkcji 2 otrzyma garnek którego czas produkcji wynosi 6 to mamy zysk równy 4 jednostki czasu.
    – ma Pan rację dokonałem skrótu myślowego bo chodzi o zrównanie czasu produkcji sera w kraju i za granicą.
    – chodziło mi o wszelkie tytuły naukowe które stają się patentami na prawdę, bo często powołanie się na tytuł zwalnia z obowiązku uzasadnienie głoszonych tez nawet nie ze swojej specjalności.
    Pozdrawiam

  7. odpowiedz dla „Republikanina”:
    Cała argumentacja miała posłużyć przekonaniu, że porównywanie płac poprzez przeliczanie kursem jest mylące. Wydajność Polaka jest większa i czy opłacany jest lepiej od Niemca, możemy stwierdzić porównując ile czego będą mogli kupić w swoich krajach. Jeśli mniej to znaczy, że:
    -obciążenie podatkowe jest u nas większe,
    -płaca jest znacznie niższa od wartości produktu jego pracy.
    Ale produkt pracy ściśle wiąże się z wydajnością i ona to ogranicza od góry teoretycznie należne płace, dlatego na tym się skupiłem.
    Pozdrawiam

  8. No to mnie Pan trochę zaskoczył, z tym koncesjonowaniem intelektu bo chodził mi po głowie domysł, że chodzi o własność intelektualną. Ale OK, rozumiem.

    Życzę wszelkiej pomyślności i obfitego błogosławieństwa Bożego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj