Payne: Irlandia dryf od socjalizmu do wolnego rynku

Powszechnie sądzi się, że narodowa polityka ekonomiczna jest wypadkową intelektualnej batalii nad filozofią społeczną. Kolektywiści ze swoją ideologią większej kontroli rządowej przeciwstawiają się indywidualistom optującym za ograniczonym rządem. Zakłada się, iż poziom podatków i przeróżnych regulacji rządowych oraz rozmiary własności państwowej są namacalnym odzwierciedleniem tych ideowych sporów.

Model ten pasuje do Anglii i Stanów Zjednoczonych, gdzie „lewica” i „prawica” rzeczywiście czymś się od siebie różnią. Jednak w większości krajów świata ideologia nie odgrywa tak ważnej roli. Politycy i partie postępują pragmatycznie a rządowe interwencje stały się elementem gospodarczego krajobrazu. Ruch w przeciwnym kierunku czyli w stronę ograniczania interwencjonizmu także wypływa w większym stopniu z pragmatyzmu, aniżeli z wyznawanej ideologii.

Irlandia jest dobrym przykładem kraju, w którym z tego rodzaju polityką bez ideologii mamy właśnie do czynienia. Nie posiada ona ani liczącej się lewicy ani prawicy. W ciągu ostatniego stulecia przyjęła ona politykę socjalistyczną nie dlatego, że partie i ich liderzy byli z przekonania socjalistami, ale dlatego, iż z pozoru wydawało się, że polityka taka będzie słuszna. W ostatnich latach nastąpiło częściowe odejście od modelu socjalistycznego w stronę wolnego rynku. Jednak zmiana ta nie była wynikiem działań jakiejkolwiek partii, frakcji czy grupy nacisku. Twierdzę, po kilku tygodniach badań, że w Irlandii nie ma jakiegoś wyrazistego ośrodka politycznego, który głosiłby ideę ograniczonego rządu. Nie ma także polityków, którzy jakoś szczególnie krytykowaliby poczynania rządu. W mediach trudno dostrzec polityczne dyskusje, podczas których propagowano by ideę państwa-minimum, czy też poddawano krytyce rządowe programy w dziedzinie opieki społecznej. Powiem więcej: nazwiska takie jak Hayek i Mises czy nawet Jefferson, Thoreau i Paine są w Irlandii zupełnie nieznane. Praktycznie każdy akceptuje powszechne przeświadczenie, że rząd powinien być w dużym stopniu zaangażowany w życie narodu.

Pomimo silnej wiary Irlandczyków w „misję” rządu i jednocześnie – mimo braku antyrządowych wystąpień, istnieje w Irlandii widoczna tendencja zmierzająca w stronę większych swobód ekonomicznych i redukowania państwowej kontroli nad gospodarką! Tendencja ta prosi się o wyjaśnienie, choć nie jest wcale wyjątkowa. Wiele krajów, w których wpływy ma lewica odchodzi powoli od systemów dających rządom olbrzymie uprawnienia w polityce gospodarczej. Co prawda nie zaowocowały one jeszcze prawdziwym „państwem-minimum”, ale ważny jest tu kierunek, w jakim one podążają.

Głód ziemniaczany a wina imperium

By lepiej zrozumieć prorządowe ciągotki Irlandczyków należy się cofnąć o kilka wieków. Będąc angielską kolonią z czasów Henryka VIII Irlandia nie miała możliwości rozwinięcia tradycji samorządności czy samodzielności. Dominującą tendencją było wówczas liczenie na rząd angielski i oczekiwanie, że to on rozwiąże wszystkie problemy. Zaraza ziemniaczana oraz głód w latach 1845-49 tylko tę tendencję pogłębiły. Chociaż Anglia wysyłała znaczne ilości jedzenia nie wystarczyło to, by powstrzymać rozprzestrzenianie się cierpienia. W następnych latach angielskie elity odczuwały na tyle silne poczucie winy wobec Irlandii, że postanowiły wdrożyć w życie liczne programy pomocy, które w ich kraju potraktowane by zostały jako niepotrzebne a wręcz jako szkodliwe. Obejmowały one m.in. wywłaszczanie z ziemi (która została wówczas praktycznie przekazana Irlandczykom w dzierżawę) oraz rozwój systemów pomocy socjalnej i rządowych subwencji. Jak twierdzi historyk Mary Daly, rezultatem takich działań było rozwinięcie w Irlandczykach poczucia silnej zależności od rządu (począwszy od pomocy z czasu głodu, aż do reformy ziemskiej).

Po uzyskaniu niepodległości w roku 1921 nowy rząd irlandzki także zachowywać się zaczął niczym dobry ojciec. W latach 1932-48, wrogo nastawiony do Anglii premier Eamon de Valera, usiłował uczynić z Irlandii kraj samowystarczalny. Aby osiągnąć ten cel zwiększył cła oraz zakazał prowadzenia firm kapitałowi zagranicznemu. Odstraszywszy inwestorów de Valera, wraz ze swoją partią Fianna Fail, zaczął tworzyć państwowe firmy po to, by wypełnić lukę jaka zaczęła się pojawiać w gospodarce. Niefortunna polityka ekonomiczna wobec prywatnych przedsiębiorstw doprowadziła wiele z nich do bankructwa. Rząd zaczął te firmy powoli przejmować. W latach 70-tych państwo posiadało niemalże 100 przedsiębiorstw w tym m.in. banki, huty, fabryki przerobu torfu i telekomunikację.

Odchodzenie od nasilającej się socjalizacji gospodarki zaczęło następować powoli, acz konsekwentnie. Pierwsze kroki w stronę liberalizacji przedsięwzięte zostały jeszcze w latach 60-tych, kiedy to dość znacznie zmniejszono cła oraz cofnięto zakazy wobec kapitału zagranicznego. Obniżono też podatek dla firm zagranicznych w celu zachęcenia ich do inwestowania w Irlandii. Olbrzymie obciążenia podatkowe zostały nieco zredukowane w latach 80-tych. Górną stopę podatku dochodowego obniżono wówczas z 60 do 48%. Lata 90-te przyniosły dalszą liberalizację gospodarki. Sektor prywatny przejął kontrolę na firmami państwowymi. Sprywatyzowano m.in. branżę hutniczą, telekomunikacyjną, lotniczą. Konkurencję pomiędzy firmami prywatnymi a państwowymi wprowadzono w kilku sektorach, m.in. w bankowości, w usługach pocztowych, w mediach, w transporcie … W sumie rozmiar sektora państwowego poważnie zmalał w stosunku do sytuacji sprzed 20 lat. W 1980 roku wydatki rządu stanowiły 50,5% dochodu narodowego; w 1997 spadły do 40,3%. W okresie 1988-98 w wyniku prywatyzacji i cięć w dotacjach zatrudnienie w państwowym handlu spadło o 19,6%.

Wzrost ekonomicznej kalkulacji

Jedynym istotnym wyjaśnieniem odchodzenia od państwowej kontroli nad gospodarką jest wzrost kalkulacji ekonomicznej Irlandczyków. Wszelkie rządowe plany zwykle wyglądają atrakcyjnie dopóki nie pozna się stojących za nimi liczb. Na pierwszy rzut oka rządowa firma taka jak Bord – potentat w branży torfowej, wygląda na mądre i humanitarne przedsięwzięcie. Wydobywa torf używany do ogrzewania domów i produkuje elektryczność dając tym samym pracę wielu ludziom. Jednak kiedy przyjrzymy się całej sprawie bliżej odkryjemy marnotrawstwo i szkodliwość takich tworów. Po zsumowaniu kosztów wychodzi na jaw, że Bord może przetrwać jedynie dzięki olbrzymim rządowym dotacjom. Gdyby tę samą ilość pieniędzy wydać na tani węgiel a ludzi skierować do bardziej potrzebnych prac, Irlandia miałaby zapewne dużo większą liczbę miejsc pracy oraz tańszą energię elektryczną.

Dopiero całkiem niedawno Irlandia rozwinęła umiejętność analizy i oceny programów rządowych. Możliwe, że pierwszym krokiem w tym kierunku był założony w 1960 roku Instytut Badań Ekonomicznych i Społecznych. Organizacja ta założona została dzięki wsparciu Fundacji Forda. W 1973 roku rząd powołał własną Narodową Radę Ekonomiczno-Społeczną. Podobne instytucje analityczne, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać w Departamencie Finansów, Banku Centralnym oraz przy uniwersytetach. Agencje Unii Europejskiej, do których Irlandia należy, są kolejnym źródłem analizy ekonomicznej. Żadna z tych organizacji nie kieruje się wolnorynkową ideologią. Mimo że ich celem jest wyłącznie analiza od strony kosztów różnych rządowych przedsięwzięć, mają one znaczący wpływ na stosunek polityków do ekonomii i nastawiają ich do niej bardziej liberalnie.

Na przykład w budownictwie mieszkaniowym, wprowadzenie metod kalkulacji zysków i strat zrewolucjonizowało politykę rządową. Wcześniej władze lokalne budowały i wynajmowały mieszkania na zasadzie „robienia ludziom przyjemnych prezentów”. Jednocześnie jednak analitycy rozpoczęli badania nad programami budownictwa mieszkaniowego. Wykazały one, że koszta utrzymania i zarządzania państwowym budownictwem są olbrzymie. Te odkrycia skłoniły władze do wprowadzenia programów umożliwiających lokatorom zakup mieszkań na bardzo korzystnych warunkach (zazwyczaj 50% ich rynkowej wartości). W rezultacie udziały rządowe w budownictwie znacznie się zmniejszyły. Od 1961 roku liczba rodzin zamieszkujących w budownictwie rządowym zmalała o 50%. Obecnie ponad 80% irlandzkich mieszkań jest w rękach prywatnych. To tylko jeden z wielu przykładów, gdzie nowa świadomość rzeczywistości ekonomicznej poprowadziła polityków do rozwiązań wolnorynkowych.

Jak szczęśliwa rodzina …

Drugą siłą, która zdaje się popychać polityków w stronę rozwiązań wolnorynkowych jest chęć uniknięcia konfliktów.

Doktryny kolektywizmu patrzą na naród jako na jedną wielką szczęśliwą rodzinę, z rządem w roli ojca biorącego „od każdego według możliwości” i dającego „każdemu według potrzeb”. Niestety wizja ta zawiera dwie pułapki. Po pierwsze, zakłada ona, że dzieci-obywatele będą szanować tatę-rząd rozdającego konfitury. Obecnie, taki stan społecznego szacunku nie jest nigdzie spotykany. W Irlandii, gdy pyta się ludzi, co myślą o swoich politykach większość określa ich mianem „gangsterów” i „złodziei”. Ostatnia seria skandali korupcyjnych z udziałem najwyższych urzędników państwowych wpłynęła na zaostrzenie tych poglądów. Ludzie nie wierzą zatem, że urzędnicy mający wpływ na liczenie pieniędzy podatników działają w sposób uczciwy i prawy. Każda decyzja polityczna, jaka by ona nie była, traktowana jest przez ludzi z wrogością i cynizmem.

Drugą pułapką, jaka czyha na tych, którzy naród postrzegają jako „jedną wielką rodzinę” jest to, że koncepcja ta nie bierze pod uwagę skłonności istoty ludzkiej do zabiegania o realizację własnych potrzeb, nie zawsze zbieżnych z potrzebami innych. Nawet w rodzinach dzieci powiadają często z wyrzutem: „Balon Anny jest większy niż mój” itp. W społeczności narodowej, gdzie wolno ludziom tworzyć grupy nacisku oraz wyrażać publicznie swoje postulaty, konflikty społeczne stają się jednym z głównych problemów. Kiedy uczyni się rząd strażnikiem redystrybucji dochodu narodowego oraz różnych przywilejów, politycy i urzędnicy stają się „demonami” stojącymi pomiędzy poszczególnymi grupami, a tym, co według tych grup powinno im się należeć. Rola ta politykom i urzędnikom oczywiście nie podoba się i dlatego szukają oni sposobów ucieczki od niej. Jednym z nich jest postawienie na wolny rynek.

Rozważmy rządowe projekty budownictwa mieszkaniowego … Według ideologii socjalistycznej lokatorzy powinni być zadowoleni i wdzięczni rządowi za to, że buduje im domy. W rzeczywistości jednak stają się oni coraz bardziej zachłanni i niecierpliwi. Są rozdrażnieni niewystarczającymi – ich zdaniem – wygodami oraz poirytowani niewłaściwym – według nich – utrzymaniem lokali. Pomimo tego, że ich czynsze dotowane są przez podatników, twierdzą, że nadal są one zbyt wysokie. Politycy, którzy myśleli, że dzięki swojej „szczodrości” zyskają pochlebstwa i głosy wyborców zdali sobie sprawę z tego, że stają się raczej obiektami obelg. Powoli zaczynają dostrzegać sens wycofywania się z programu budownictwa mieszkaniowego. Irlandia była miejscem wielu konfliktów pomiędzy rządem a lokatorami. Dochodziło do licznych demonstracji ulicznych, a nawet długiego strajku zorganizowanego w 1973 roku przez Krajowy Związek Lokatorów. Chęć uniknięcia przez polityków dalszych animozji była – jak mniemam – ważnym motywem sprywatyzowania sfery budownictwa mieszkaniowego, znajdującej się dotychczas w rękach państwa.

W październiku 1999 roku kraj ogarnął konflikt wywołany wadami scentralizowanego systemu opieki zdrowotnej. To wydarzenie było prawdopodobnie największym koszmarem państwa opiekuńczego. Kiedy pielęgniarki w całym kraju opuściły państwowe szpitale, chore dzieci oraz cierpiący na raka pozostawieni zostali bez opieki. Rodzice, lekarze oraz szpitalni urzędnicy po części chociaż próbowali wypełnić tę lukę. Na jednym z opuszczonych oddziałów psychiatrycznych pozostawiona bez opieki pacjentka popełniła samobójstwo.

Opinia publiczna w większości stanęła po stronie strajkujących pielęgniarek i opowiedziała się przeciwko rządowi, krytykowanemu nie tylko za to, że za mało płacił pielęgniarkom ale również za to, że przeznaczał zbyt mało funduszy na rzecz całej opieki zdrowotnej (jedną z konsekwencji braku środków było wyczekiwanie w kolejce na operację nawet 2 lata). Gdyby rząd nie był pracodawcą jednocześnie dla wielu innych grup społecznych, zapewne ugiąłby się pod płacowymi żądaniami pielęgniarek, tym bardziej, że ich strajk nie był mu na rękę. Jeśli jednak podwyższyłby pielęgniarskie pensje odezwaliby się inni, którzy też chcieliby wyższych płac. Jeden z dziennikarzy napisał, że „personel medyczny niższego szczebla, lekarze stażyści, nauczyciele, wojsko i policja – wszyscy oni natychmiast przystąpiliby do ataku na rząd”.

Pozycja personelu niższego szczebla była szczególnie drażliwa w negocjacjach z pielęgniarkami. Uważały one, że powinny mieć takie same pensje oraz przywileje jak on, ponieważ mają takie same kwalifikacje i obowiązki. „Zbyt długo pełniłyśmy rolę wycieraczek pod drzwiami” – wyznała dziennikarzowi jedna z pielęgniarek. „Już czas byśmy za nasza pracę zostały należycie docenione”. Tymczasem personel medyczny niższego szczebla skupiony w o wiele silniejszym związku zawodowym aniżeli pielęgniarki, w 1997 roku zorganizował strajk o przyznanie im pensji wyższych od pielęgniarskich.

Ostatecznie strajk dotknął wszystkich. Po ośmiu dniach pielęgniarki niechętnie wróciły do pracy przyjmując kompromisową ofertę rządu. Były zawstydzone i zgorzkniałe z tego powodu, że, aby zwrócić na siebie uwagę, musiały odejść od łóżek pacjentów i zaprzeczyć swojemu szlachetnemu powołaniu. Stosunki międzyludzkie w szpitalach bardzo się pogorszyły. Lekarze, którzy zmuszeni byli zastępować pielęgniarki ostro potępiali je za odejście od łóżek pacjentów. Badania opinii publicznej pokazały, że na całym zamieszaniu ucierpiał także rząd. Polityków określać

zaczęto jako „skorumpowanych chciwców”. W „The Irish Times” jeden z czytelników w liście do redakcji napisał: „Jeśli pacjenci umierają, to znaczy że zabijają ich politycy”. Minister Zdrowia, Brian Cowan stał się obiektem wyjątkowej krytyki. Na jednym z plakatów pielęgniarek można było przeczytać: „Pomóżcie powstrzymać chorobę szalonego Cowan’a”. Dla ministra, który z pewnością miał nadzieję na to, że dzięki politycznej działalności zyska sympatię ludzi, nie mogło to być przyjemne.

Brak rozwiązań

W scentralizowanym systemie opieki zdrowotnej nie ma możliwości, by taki konflikt rozwiązać. To zawsze państwo stoi na pozycji tego, który określa wynagrodzenia różnych grup zawodowych oraz decyduje o tym, z jakich typów usług korzystać mogą pacjenci. Winą za wszelkie niepowodzenia obarczany jest więc rząd i dzieje się tak niezależnie od tego, czy zarzuty te są słuszne czy też nie.

Istotne jest to, że prywatne szpitale (16% wszystkich miejsc szpitalnych w Irlandii) podczas strajku normalnie pracowały. Wielu jednak uważało, że to niesprawiedliwe, by pacjenci prywatnych szpitali cierpieli mniej niż państwowych, i w związku z tym w nich również pielęgniarki powinny odejść od łóżek chorych. Postawa personelu prywatnych szpitali podczas trwania burzliwych strajków w szpitalach państwowych zainspirowała dziennikarza „The Irish Independent”, Ellisa O’Hamona do napisania interesującego artykułu. „Być może już czas” – pisał on – „aby rozpocząć zbadanie możliwości całkowitego sprywatyzowania usług medycznych. Takie rozwiązanie odebrałoby politykom wpływ na decyzje dotyczące wynagrodzeń pielęgniarek. Konkurencja pomiędzy różnymi sektorami sprywatyzowanej branży o miano najlepszego personelu zagwarantowałaby to, że płace pielęgniarskie ukształtowałyby się na ich naturalnym poziomie”.

Mało prawdopodobne, by politycy przyjęli tę radę już teraz, gdy nadal funkcjonuje cała masa trudnych do przezwyciężenia socjalnych przyzwyczajeń. Stopniowo jednak system będzie zmierzał w kierunku większego urynkowienia. W miarę nasilania się strajków, konfliktów, finansowych niedoborów i wydłużania się czasu oczekiwania na operację, atrakcyjność państwowych szpitali będzie słabnąć, zaś pacjenci oraz personel medyczny migrować będę do sektora prywatnego. Politycy prawdopodobnie pozwolą na ten ruch, aby zrzucić z siebie winę za problemy doskwierające państwowej opiece zdrowotnej.

Mimo że w Irlandii nie ma zbyt wielu zwolenników państwa-minimum nie znaczy to, że rola rządu w gospodarce tego kraju nie będzie stopniowo ograniczana. Ludzie nie lubią marnować zasobów, nie lubią też konfliktów i wynikającej z nich goryczy. Na dłuższą metę właśnie te, dalekie od jakiejkolwiek ideologii, powody mogą przyczynić się do stopniowego odchodzenia od koncepcji „wielkiego rządu” na rzecz państwa-minimum.

(Tekst ukazał się w magazynie „Ideas on Liberty”. Publikowany jest za zgodą wydawcy – publikacja na Stronie Prokapitalistycznej – 2002 rok). Data dodania na starej stronie PAFERE: 2011-01-01 01:08:00

Poprzedni artykułWilliams: Najpierw człowiek potem zysk?
Następny artykułSorman: Koniec ery mas
James L. Payne - pracowniki naukowy w niezależnym instytucie; dyrektor Lytton Research and Analysis.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj