Mitchell: Szanse i zagrożenia członkostwa w UE

1 maja 2004 roku Unia Europejska wchłonęła 10 nowych członków. Jest to terytorium o powierzchni ponad 640 tys. km kwadratowych, zamieszkałe przez 80 milionów obywateli, z Produktem Krajowym Brutto równym 444 dolarom na głowę jednego mieszkańca. Było to największe powiększenie terytorium, ludności i majątku, jakie kiedykolwiek osiągnięto w czasie pokoju.

Rozszerzenie na wschód miało być korzystne dla obu stron. Europejczycy z zachodu zyskaliby dostęp do obfitych rynków wschodnich i taniej siły roboczej, natomiast ci ze wschodu – dostęp do miejsc pracy na zachodzie oraz inwestycje i subsydia płynące z UE. Rezultatem miałyby być dwie dobrze prosperujące i równe połowy podzielonego niegdyś kontynentu. Tak brzmiała oficjalna linia argumentów, a każdy z polityków państw pretendujących do członkostwa, który głośno kwestionował tę ortodoksję, tak jak np. czeski prezydent Vaclav Klaus, czy węgierski premier Viktor Orban, był odsunięty jako pozbawiony wizji eurosceptyk.

Jednak dziś, kilka miesięcy po rozszerzeniu, Europejczycy ze wschodu znajdują się w coraz bardziej autarkicznym kartelu regionalnym, gdzie pojęcie obywateli drugiej kategorii, gospodarcza centralizacja i polityczny przymus – czyli wszystkie te niechciane pamiątki po komunizmie – są znowu na porządku dziennym.

Obywatelstwo drugiej kategorii

Komisja Europejska miała niewielki problem z przekonaniem mieszkańców Europy Wschodniej, że staną się bogatsi i bardziej wolni jeśli tylko znajdą się wewnątrz Unii. Przed akcesją unijni dygnitarze mówili o trzech definitywnych korzyściach z członkostwa:

– Mobilność siły roboczej: pracownicy z Europy Wschodniej mogliby migrować na zachód w poszukiwaniu pracy

– Pomoc dla rolników: tak jak wcześniej hiszpańscy czy greccy rolnicy, również ci z nowych państw członkowskich mieliby prawo do licznych dotacji na swoją rzecz
– Fundusze strukturalne: najbiedniejsze regiony wschodnie otrzymywałyby znaczne fundusze z unijnego programu rozwoju regionalnego
Perspektywa niższego bezrobocia i rozwoju wsi zachęciła rządy Europy Wschodniej do poświęceń w celu sprostania zasadom i regulacjom, których wymaga się od członków, a które zawarte zostały na 97 tys. stron. Jednak kiedy nastał czas dotrzymywania wcześniejszych obietnic zachodni liderzy polityczni nagle zmienili postawę:

– Niemobilność siły roboczej: w obawie przed nagłym pędem taniej siły roboczej ze wschodu, większość zachodnich rządów wprowadziła w ostatniej chwili restrykcje dotyczące możliwości podejmowania przez nią pracy
– Ograniczone fundusze dla rolnictwa: naciskana przez rolników francuskich Unia obcięła dotacje dla nowych członków o 75%. W obecnej chwili polski rolnik musi czekać 10 lat na to, żeby otrzymać wsparcie jakie francuscy rolnicy otrzymują dzisiaj

– Ograniczona pomoc regionalna: choć Komisja Europejska obiecała pokryć większość wydatków ze 120 miliardów dolarów wydanych na akcesję, jak dotąd pokryła zaledwie 1,8 miliarda i planuje udzielić nowym krajom członkowskim o wiele mniej pomocy niż otrzymały Grecja i Hiszpania po poprzednim poszerzeniu.

Ekonomiczna centralizacja a rozkład

Członkostwo w Unii Europejskiej okazało się jak dotąd rozczarowujące dla mieszkańców państw niedawno do niej przyjętych. Koszty przyjęcia okazały się znacznie większe niż dotychczasowe korzyści. Mieszkaniec Warszawy czy Pragi nie znajduje również pocieszenia w tym, że dołączył – mówiąc słowami Komisji Europejskiej – do „najbardziej dynamicznego bloku handlowego”.
Od początku lat 90-tych ub. wieku, bezrobocie w Europie wynosiło średnio 11%, w porównaniu z 4% w Stanach Zjednoczonych. Według OECD kraje UE nie stworzyły netto ani jednego miejsca pracy w sektorze prywatnym od lat 70-tych, podczas gdy w USA powstało ich 50 milionów.

Źródeł europejskiej choroby należy szukać w praktykach protekcjonizmu handlowego i wysokich podatków, które napędzają rozrost rządu, a hamują rozwój przedsiębiorczości i powstawanie miejsc pracy w sektorze prywatnym. Dla porównania, nowi członkowie UE, którzy spędzili ostatnie 15 lat na rozbrajaniu socjalizmu stali się często pionierami w dziedzinie innowacyjnej polityki pro-rozwojowej.

W styczniu 2004 roku Polska obniżyła próg podatkowy dla firm z 27 do 19%, Węgry do 16%, a Słowacja do 19%. Przeciętny podatek od firm w Europie Wschodniej wynosi 21%, podczas gdy na zachodzie 33%. W samych Niemczech wynosi on 38%. Trzech z nowych członków przyjęło stałe stawki podatku dochodowego, czyli tzw. podatek liniowy. W Estonii jest to 26%, na Łotwie 25%, a na Słowacji 19%. Polska i Czechy planują uczynić to samo.

Dzięki chęci do liberalizacji gospodarek kraje Europy Wschodniej swym dynamizmem biją na głowę dotychczasowych członków UE. Średni współczynnik rozwoju w nowych krajach członkowskich w 2003 roku wynosił 3,9% PKB, czyli ponad dwukrotnie więcej niż średnia w Europie Zachodniej (1,6%) i znacznie więcej niż średnia wzrostu w USA (2,4%). Największy spośród nowych członków UE, Polska, cieszyła się większym współczynnikiem wzrostu, niż największy ze starych członków, Niemcy, i to przez każdy rok w ciągu ostatnich 9 lat (3,8% rocznie). Średni wzrost na Węgrzech wynosił 5%, przy 3-procentowym bezrobociu i 17-procentowej podwyżce wynagrodzeń w 2003 roku.

Najlepsi spośród nowych członków Unii, ci, którzy zdecydowali się na podatek liniowy, osiągnęli średni wzrost PKB równy 6,1%.

Przymus polityczny

Usiłując zapobiec wypieraniu firm zachodnich przez firmy ze wschodu Europy, Unia wywiera presję na nowe kraje członkowskie nakazując im zaprzestanie pro-rozwojowej polityki na rzecz tzw. „trzeciej drogi”, czyli bardzo modnego na zachodzie od lat planowania gospodarczego.
Przed akcesją Unia zmusiła państwa Europy Wschodniej do zaprzestania realizacji programów zachęcających i przyciągających zagranicznych inwestorów [w Polsce były to m.in. specjalne strefy ekonomiczne – przyp. SP]. Po akcesji Niemcy zagroziły, że wycofają swoją pomoc dla nowych krajów UE, jeśli te nie podniosą podatków od firm do poziomu zachodniego. W następstwie irackiego kryzysu, kiedy to kraje Europy Wschodniej wspierały Waszyngton, przywódcy UE ostrzegli je, że będą musiały stawać po stronie Brukseli w przypadku przyszłych konfliktów ze Stanami Zjednoczonymi – zarówno w kwestii handlu, jak i bezpieczeństwa.

Spojrzenie w przyszłość

Wschodni Europejczycy znaleźli się obecnie między młotem a kowadłem. Z jednej strony muszą obejść się bez dotacji UE, z drugiej zaprzestać praktyk pro-rozwojowych, które umożliwiłyby im przetrwanie bez unijnych dotacji. Tak długo, jak będą oczekiwać od UE pomocy, będą zmuszeni iść na ten układ i – jak ujął to pewien autor – „tańczyć tak, jak im Niemcy zagrają”. Jednak trwanie w takim stanie rzeczy wciągnie ich w stopniowo pogłębiający się unijny dół gospodarczy oraz osłabi więź ze Stanami Zjednoczonymi, bez uzyskania czegokolwiek w zamian, czy to w sensie politycznym czy finansowym. Tymczasem nawet IFRI, francuski i pro-unijny „trust mózgów” sugeruje, że jeśli kraje Europy Wschodniej będą postępowały zgodnie z regułami UE, Europa pójdzie w kierunku gospodarczej atrofii. Badanie przeprowadzone przez tę organizację przewiduje, że jeśli dotychczasowy trend będzie się utrzymywał, to do roku 2050 Unia stanie się drugorzędną potęgą gospodarczą rozpoczynając „niepohamowany marsz do śmietnika historii”.

Podsumowanie

Nie jest to oczywiście wizja przyszłości jaką wschodni Europejczycy wyobrażali sobie w ciągu długich lat dopychania się do członkostwa w UE. Rośnie na szczęście liczba przywódców politycznych w nowych krajach Unii, którzy wierzą w to, że ich kraje powinny zachować suwerenność w kwestii polityki gospodarczej i nie powinny poświęcać tego, co zdołały osiągnąć w ciągu ostatnich 15 lat, podporządkowując się niemieckim i francuskim żądaniom. Nawet wówczas, jeśli miałoby to oznaczać ograniczony dostęp do unijnej pomocy. W marcu 2004 roku przywódcy państw akcesyjnych podpisali tzw. „Deklarację Bratysławską”, w której potwierdzili, że chcą podążać w przyszłość w oparciu o zasady wolnego rynku.

Stojąc przed wyborem: albo rozwój gospodarczy albo unijne dotacje, nowi członkowie UE wybrali, przynajmniej na razie, to pierwsze. Jeśli będą oni w stanie oprzeć się presji zbiurokratyzowanego zachodu, ich sukces będzie mógł stanowić wzór dla reszty UE i pomóc tchnąć nowe życie w niedomagający kontynent.

Oto największy paradoks: kraje, w których zasadę wolnej przedsiębiorczości i ograniczonego rządu zaczyna się dopiero wprowadzać w życie, mogą odegrać ważną rolę w przywróceniu tej zasady do krajów, z których się ona wywodzi, lecz ostatnio wyszła z mody.

(Wess Mitchell jest współpracownikiem National Center for Policy Analysis. Niniejszy tekst opublikowany został 20 października 2004 roku. Publikujemy go na SP za zgodą autora). Data dodania na starej stronie PAFERE: 2011-01-01 01:40:00

Poprzedni artykułSelick: „Dzwoń na policję i giń”
Następny artykułKlaus: Wolność i jej wrogowie (z perspektywy środkowoeuropejskiej)
Aaron Wess Mitchell - asystent sekretarza stanu ds. Europejskich i Eurazjatyckich; przed objęciem obecnego stanowiska był prezesem i dyrektorem naczelnym Centrum Analiz Polityki Europejskiej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj